Pat, ściskając w garści skarpetki Nigela, siedziała na łóżku, Nigel przy komodzie ze wszystkimi szufladami wyciągniętymi kopał jak podniecony terrier w stosie swetrów, podczas gdy wokół niego kłębiły się majtki, staniki, pończochy tudzież inne części damskiej garderoby.
- Do jasnej Anielki - wykrzyknęła Sally - co tu się dzieje?
- Szukamy sody - wyjaśnił Nigel krótko.
- Sody? Po co?
- Odczuwam ból - Nigel uśmiechnął się bezczelnie. - Ból w brzusiu i tylko soda może go uśmierzyć.
- Wydaje mi się, że mam gdzieś trochę.
- Nic z tego Sally, musi to być soda Pat. Tylko ten gatunek jest w stanie przynieść ulgę w mojej szczególnej dolegliwości.
- Na miłość boską, Poirot. W głowie mi się kręci. Czyż nie ma nikogo niezdolnego do popełnienia morderstwa?
- Często się nad tym zastanawiam - odparł Poirot.
Takie rzeczy się zawsze zdarzają. One tak głupio traktują miłość, te dziewczyny. Jakby miłość miała jakieś znaczenie. Rok, dwa i wszystko się kończy, cała wielka namiętność! Ale te durne dziewczyny nie wiedzą tego.
Nigdy nie była chora, nigdy zmęczona, nigdy zdenerwowana, nigdy niedokładna. Innymi słowy, z praktycznego punktu widzenia, nigdy nie była kobietą.
Oczywiście, mogę udzielić ci rady, Jean, chociaż doprawdy nie wiem, po co ludzie w ogóle proszą o rady. I tak nigdy ich nie słuchają.