- Lubię dobre kryminały - wtrąciła nagle panna Howard. - Ale przeważnie to brednie. Sprawca ujawnia się w ostatnim rozdziale. Wszyscy są ślepi. Co innego prawdziwa zbrodnia. Wtedy od razu wiadomo.
- Bardzo wielu zbrodni nie wykryto - zaoponowałem.
- Nie mówię o policji. Chodzi mi o osoby zainteresowane, krewnych. Tych niepodobna oszukać. I tak będą wiedzieli.
- (...) Ale morderstwo jest aktem gwałtownym. Kojarzy się raczej z mężczyzną.
- Ale trucizna to broń kobiet - zdziwił mnie rzeczowy ton głosu pani Cavendish.
- Proszę pana - zaczęła - pan był od początku bardzo dobry i wie pan tak dużo.
W tej chwili uprzytomniłem sobie, że mała Cyntia jest urocza, nieporównanie milsza od pani Cavendish, która nie mówi nigdy podobnie przyjemnych słów.
Wiem, w czym sęk (...) Uwierzyłeś lekarzom. Po co? Oni nie wiedzą nic albo w sam raz tyle, żeby narażać ludzi na niebezpieczeństwo.
John przemierzył pokój wielkimi krokami, zapalił gaz i posłał jedną ze służących po koniak do jadalni. Następnie poszedł do łóżka pani Inglethorp, ja zaś otworzyłem drzwi wiodące na korytarz i zwróciłem się do Lawrence’a (…). Jednakże słowa zamarły mi na ustach. Jak żyję, nie widziałem równie upiornego wyrazu twarzy. Lawrence był kredowoblady, osłupiałymi oczyma spoglądał nad moim ramieniem w jakiś punkt przeciwległej ściany. Świeca, którą trzymał w drżącej ręce, kapała na dywan stearyną. Jak gdyby obrócił się w kamień. Instynktownie podążyłem wzrokiem w kierunku jego spojrzenia…
- Co go napadło? - zapytała Mary.
- Nie mam pojęcia. Budował domki z kart. Nagle wrzasnął, że ma pomysł, i uciekł, jak to pani sama widziała.
- Tak - przyznał - pani Cavendish należy do kobiet, które całą swą wartość objawiają w trudnych warunkach. Wtedy widać naprawdę ich dobroć i odwagę.
Jeżeli ludzie nie mówią prawdy, miej się na baczności pod każdym względem.
Przyznaję, że z miejsca poczułem doń żywą, głęboką niechęć, a pochlebiam sobie - moje pierwsze wrażenia bywają zazwyczaj trafne.
- Bo się w niej kocha.
Wybuchnąłem śmiechem.
- No, tym razem, Poirot, jesteś w grubym błędzie. On się w niej kocha! Dowiedziałem się przypadkiem, że on jej wyraźnie nie lubi.
-Kto ci to mówił, mon ami?
- Sama Cyntia.
- Biedna mała! Bardzo była tym zmartwiona?
- Skąd! Powiedziała, że jej wcale na nim nie zależy.
- Wobec tego zależy jej bardzo. Ach, kobietki, kobietki. Zawsze takie same.
Chętnie zobaczę takie krótkie spięcie. Oczyści atmosferę. Na razie wszyscy myślimy bardzo wiele, a mówimy za mało.
- Nie ma pan skrytego hobby? - podjęła. - Proszę się przyznać. Z pewnością jest coś, co pana pociąga. Każdy pielęgnuje jakieś pragnienia, często całkiem bezsensowne!
- (...) Widzisz, mój drogi - odparł z nutą smutku - ty nie masz instynktu.
- Zwykle mówiłeś o inteligencji - zaoponowałem.
- Często występują razem - padła niejasna odpowiedź.
- Co ci zawsze mówiłem?! - wybuchnął mój przyjaciel. - Nie wolno nic pomijać. Jeżeli jeden szczegół nie pasuje do teorii, lepiej odrzucić teorię.
Rzeczywiste poszlaki bywają zawsze mętne, niedostateczne. Trzeba je sondować, przesiewać. A tutaj wszystko gra. Mój drogi! Poszlaki majstrowano chytrze...tak chytrze, że robota minęła się z celem.
Szczęście jednego mężczyzny i jednej kobiety to sprawa najważniejsza w świecie.
Schludność jego ubioru była wręcz nieprawdopodobna; sądzę, że pyłek na rękawie sprawiłby małemu Belgowi więcej bólu niz rana zadana pociskiem karabinowym.