Leżąc w łóżku, znienawidziłem świat. Z głębi serca, gwałtownie, od podstaw znienawidziłem świat. Był pełen irracjonalnej śmierci, po której zostawiał nieprzyjemny posmak. Ja byłem bezsilny i umazany jego brudem. Ludzie wchodzili wejściem i wychodzili wyjściem. Ci, którzy wyszli, już nie wracali. Przyjrzałem się własnym dłoniom. Do ich wnętrza także przylgnął zapach śmierci. Nie zmywa się, choćbym mył w nieskończoność.
Nigdy dotąd nie słyszałem głosu takiej nienawiści. Była jak powiew wiatru prosto z piekła, który miał nas zdusić i roznieść na strzępy. Jakby ogromna kula, ulepiona z myśli tak czarnych jak skondensowana ciemność całych tych podziemi, napierała w naszym kierunku. Nawet nie przypuszczałem, że nienawiść może mieć taki ciężar.