Z wiekiem uczymy się cieszyć tym, co mamy. To jedna z niewielu dobrych rzeczy związanych ze starzeniem się.
O czym myślę, biegnąc? Zazwyczaj zadają mi to pytanie ludzie, którzy nigdy nie biegali na długich dystansach. Zawsze zastanawiam się nad nim głęboko. O czym dokładnie myślę, kiedy biegnę? Nie mam zielonego pojęcia.
Kiedy jest zimno, chyba myślę o tym, że jest mi zimno. I o tym, że jest mi gorąco w gorące dni. Kiedy jestem smutny, myślę trochę o smutku. Kiedy jestem wesół, myślę trochę o radości. (...) Mówiąc szczerze, kiedy biegnę, nie myślę o niczym wartym zapamiętania.
Zawsze trzeba poczekać do jutra, żeby się przekonać, co przyniesie następny dzień.
Nawet gdybym się dwoił i troił, i tak nie jestem w stanie zrobić wszystkiego, co zrobić należy. Ale bez względu na to nie rezygnuję z biegania. Ono każdego dnia kreśli linię mojego życia, więc nie mam zamiaru tego odkładać albo rzucać tylko z tej przyczyny, że jestem zajęty. Gdyby to miało stać się wymówką do niebiegania, już nigdy nie zdołałbym do tego wrócić. Mam bardzo niewiele powodów, żeby biegać, więc muszę starannie je pielęgnować, i mnóstwo takich, żeby nie biegać.
Gdyby ktoś chciał nakręcić film o moim życiu (...) wspomnienia te zostałyby na podłodze w pokoju montażysty. "Ten epizod trzeba wyciąć", tłumaczyłby montażysta. "Nie jest zły, tylko całkiem zwykły i niewiele wnosi". Takie to są wspomnienia - bezpretensjonalne i zwykłe. Ale dla mnie są ważne i cenne. Kiedy po kolei przelatują mi przez głowę, z pewnością uśmiecham się nieświadomie albo marszczę lekko brwi. Może są i zwykłe, ale ich nagromadzenie przyniosło pewien rezultat: mnie. Mnie tu i teraz, na północnym wybrzeżu Kauai.
Nasze mięśnie są bardzo sumienne. Dopóki przestrzegamy właściwych procedur, nie będą narzekać.
Chcąc doświadczyć czegoś wartościowego, trzeba czasem zrobić coś bardzo nieudolnie.
Jednym z przywilejów tych, którzy nie umarli młodo, jest błogosławieństwo starzenia się. Czeka nas wątpliwy zaszczyt fizycznej niemocy i trzeba się przyzwyczaić do tej myśli.
Pewnego dnia, pomyślałem sobie jeszcze Wam pokażę. Gdy idzie o takie sprawy jestem dosyć nieustępliwy. Gdy idzie o coś czego robić nie mogę, choć chcę, nie spocznę póki tego nie zrobię.
W tym momencie zaczęło wzbierać we mnie inne uczucie - nie było to nic tak głębokiego jak duma, ale do pewnego stopnia czułem spełnienie. Odczuwałem osobistą satysfakcję, szczęście i ulgę, że przystając na coś ryzykownego, zdołałem zebrać siły, aby to przetrwać. Pod tym względem ulga była ważniejsza od szczęścia. Czułem się tak, jakby rozsupływał się we mnie powoli ciasny węzeł, o którego istnieniu, aż do tamtej pory, nie wiedziałem.
Ale w rzeczywistości nie wszystko idzie tak gładko. W pewnym momencie życia, gdy naprawdę są nam potrzebne proste rozwiązania, osobą pukającą do drzwi bywa najczęściej posłaniec ze złymi wiadomościami. Nie zawsze się tak dzieje, ale z mojego doświadczenia wynika, że złowieszcze doniesienia są znacznie częstsze od innych. Posłaniec dotyka daszka czapki i widać, że jest mu przykro, ale to w żaden sposób nie zmienia treści wiadomości. To nie sprawka posłańca. Nie ma co go obwiniać, nie ma co chwytać go za kołnierz i mocno nim potrząsać. Posłaniec wykonuje sumiennie pracę zleconą mu przez szefa. A szef? Szefem, a raczej szefową jest nikt inny, jak tylko nasza dobra znajoma Rzeczywistość.
Bieganie ma mnóstwo zalet. Po pierwsze, można uprawiać je samemu i nie potrzeba do tego specjalnego sprzętu. Nie trzeba też nigdzie jeździć żeby biegać. Wystarczy obuwie do biegania, dobra droga, i można biegać, ile dusza zapragnie. Z tenisem jest inaczej. Trzeba pojechać na kort i poszukać kogoś, z kim można pograć. Można samemu uprawiać pływanie, ale i tak trzeba znaleźć basen.
Mięśnie są pojętne jak woły robocze. Jeśli ostrożnie, krok po kroku, zwiększa się obciążenie, uczą się je znosić.
Patrząc wstecz, dochodzą do wniosku, że najlepsze, co mnie spotkało, jest to, że urodziłem się w silnym, zdrowym ciele.
Gdy patrzy się na to z zewnątrz albo z wysokości, takie życie może wydawać się bezsensowne, jałowe, a nawet skrajnie nieudolne, ale zupełnie się tym nie przejmuje. Może rzeczywiście wszystko to nie ma sensu i przypomina wspomniane przeze mnie nalewanie wody do dziurawego wiadra, ale tym, co pozostaje, jest włożony wysiłek. Nieważne, czy się do czegoś przyczynia, czy nie; nieważne, czy to jest cool, czy totalnie nie - w ostatecznym rozrachunku naprawdę liczy się to, co czuje się w sercu, a nie to, co widać.
Skorpiony kłują, cykady siedzą na drzewach, łososie wracają w górę rzeki na tarło, dzikie kaczki łączą się w pary na całe życie. A ja nie dbam o to, co mówią inni - ja mam taką właśnie naturę. Taki jestem.
Najpierw był bieg, a dopiero po nim towarzyszący mu byt, którym przypadkowo byłem ja. Biegnę, więc jestem.
Zawsze źle znosiłem zmuszanie mnie do robienia czegoś, czego nie chciałem robić, zwłaszcza w czasie, gdy nie miałem na to ochoty. Kiedy jednak mogłem zrobić coś, na co miałem ochotę, w dodatku wtedy, kiedy chciałem i tak jak chciałem, poświęcałem temu wszystko.