Istniał rodzaj pustki, której nie dało się zapełnić. Pustki tak absolutnej, że zdawała się wchłaniać wszystko inne - szczęście chęć życia, całe jestestwo Kordiana.
Nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego tak bardzo lubi łazić po górach. Teraz dotarło do niego, że mają jedną przewagę nad życiem. Chodząc po nich, zawsze wiedział, ile drogi minęło i ile miał jej jeszcze przed sobą
- Więc co zamierzasz, Forst?
- Gasić trwające pożary, a potem przejmować się tymi, które dopiero wybuchną.
- Dżesika.
- No i? - rzuciła Chyłka.
- Puszczalskie imię.
Joanna obróciła się przez ramię, by choć przez moment nie musieć patrzeć na tego człowieka. Westchnęła na tyle głośno, by to usłyszał.
- Gdyby imiona rzeczywiście miały takie znaczenie, to na pierwsze miałbyś Anoreksja, a na drugie Mózgu.
Powinnam opierdolić cię wzdłuż i wszerz, z góry na dół (...) Ale w tej chwili jesteś tak pociesznie niezadowoloną niezdarą, że nie mam serca.
- Ale wiesz, że jest coś takiego jak artykuł sto trzydziesty piąty Kodeksu karnego?
- Nie obrażaj mnie takimi pytaniami, Zordon, bo będziesz spał w kiblu.
- (...) Przyjechałem z tymi od transportu zwłok.
- Co takiego?
- Potem byłem na obiedzie w czymś, co się nazywa bar pod 17. Zjadłem schabowego za osiem czterdzieści. (...)
- Jechałeś z ciałem? - rzuciła.
- Mhm - potwierdził. - To znaczy nie w jednym worku. Siedziałem obok.
- I to jak! Niby z gówna ciastka nie zmajstrujesz, ale ty odjebałeś prawdziwy tort.
- Prawnik nie randkuje. Prawnik zawiera umowę przedwstępną na wspólne spędzenie nocy.
- Miałam zamiar powiedzieć, że narzeczony.
- Miałaś zamiar powiedzieć: sługus, pomagier albo giermek.
- A ty naprawdę sądzisz, że to jakaś różnica, Zordon?
- Ty nigdy się nie uśmiechasz - zauważył Osica. - Ale wiem, kiedy jesteś radosny jak szczypiorek na wiosnę.
- Halo? -rozległ się głos Olgierda Paderborna.
Joanna lekko nachyliła się do mikrofonu.
- Hola, diga, aló, bueno, Quebonafide, Padre – powitała prokuratora. - Co tam słychać w małym świecie?
- Jest między wami ewidentna chemia. - zauważył.
-T ak? Biologia i matematyka też?
Posłał mi pełen niedowierzania uśmiech.
- Wyborny suchar, milady.
- Dzięki.
Wiedziałem o tym, k**wa, lepiej od nich. W przeciwieństwie do nich zdawałem sobie sprawę, że jak się nie ma hajsu, trzeba mieć znajomości. Że w banku bogaty dostaje premię za to, że się nachapał, a biednemu dopierdolą, by wyrównać sobie bilans. Że biedny odwali kitę, zanim dostanie się do lekarza, tymczasem bogaty zostanie przyjęty z biegu ze stłuczonym paznokciem. I że jak znasz dyrektora liceum, to twoja córka będzie miała zajebisty start, jak nie, pożegnaj się z perspektywami. A był to dopiero początek – prawdziwe koneksje zaczynały się liczyć dopiero w momencie, kiedy wchodziło się na rynek pracy.
Przyjęcie? Tylko po znajomości.
- Wyartykułuj myśli, bakłażanie - odezwała się po długim milczeniu Chyłka.
- Bakłażanie?
- To miłe słówko.
Kordian spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Normalni ludzie raczej nie używają nazw warzyw jako pieszczotliwych określeń.
- Ja nie jestem normalna.
- To akurat prawda.
- Poza tym mogłam wybrać kalafiora albo ziemniaka - odparła i zmrużyła oczy. - Właściwie to...
- Daj spokój.
- Co? - odparła. - Jak byłeś bardziej przy ciele, nawet przypominałeś trochę kartofla.
Nie przejmuj się opinią kogoś, od kogo nie przyjął byś porady.
- W dodatku mogłabym nazwać zasrańca Nabuchodonozor.
– Mowa o psie czy dziecku?
Ściągnęła brwi, mrużąc oczy.
– Po tobie można się spodziewać wszystkiego – zastrzegł.
W takim razie odpalaj napęd nadświetlny w tym swoim wehikule i wywalaj w podprzestrzeń.
- Nie jęcz – odbąknęła. – Ciebie może w drodze powrotnej pierdolnąć samochód. I jeśli będzie to czarna iks piątka, odwalisz kitę miło zaskoczony.