Żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze. [...] Literatura nie jest dla idiotów.
Literatura to ogląd naszego wspólnego świata z jakiejś nieoczywistej, nieoczekiwanej perspektywy, która jest w stanie naświetlić to, co wydaje się oczywiste i banalne, w taki sposób, że wydobywa coś niespodziewanego, nieoczekiwanego. W tym sensie literatura poszerza naszą świadomość.
Literatura to przestrzeń, w której prywatne staje się publiczne.
Jeżeli coś sprawia przyjemność w pisaniu, to przede wszystkim właśnie ta nieustanna gra z własną przepastnością.
W literaturze chodzi przecież o przekazanie całości doświadczenia, a nie tylko fakty.
Nie ma straszniejszej choroby niż ta, kiedy człowiek zgubi swój indywidualny język i przejmie całkowicie jako prywatny ten zbiorowy. Chorują na to urzędnicy, politycy, akademicy, chorują też księża. I jedynym rodzajem terapii staje się wtedy literatura - obcowanie z językami twórców dzieła jak szczepionka przeciw wizji świata tworzonej doraźnie i traktowanej instrumentalnie.
Dobra książka nie musi się opowiadać za swoją gatunkową przynależnością. Podział na gatunki jest wynikiem skomercjalizowania całej literatury i efektem traktowania jej jako produktu do sprzedaży z całą filozofią brandu, targetu i tym podobnych wynalazków współczesnego kapitalizmu.
"Widzieć ogrody Tantala w Homerze", "oglądać wojny napoleońskie w Tołstoju", "leczyć się z gruźlicy w Mannie", " polować na wieloryby w Melville'u", " być nieszczęśliwym kochankiem w Prusie" - to chyba najbardziej lakoniczne, a jednocześnie jakże trafne ujęcie tego, co wyprawia z nami literatura.
Gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie, tymczasem żyją w innych, jak ci Chińczycy, o których pisał Kircher. A są i tacy, całe mnóstwo, co nie czytają wcale, ci mają umysł uśpiony, myśli proste, zwierzęce, jak owi chłopi o pustych oczach.
Nie ma książek niepolitycznych.
Tak, jesteśmy tu po to, żeby czytać.
Świat jest dla człowieka zbyt duży i literatura powstała zapewne po to, żeby krok po kroku "łyżeczkami do herbaty" odmierzać jego ogrom w słowach.
Literatura, tworząc światy o zdumiewającym ontologicznym statusie, wyprowadza nas poza siebie samych i pozwala uczestniczyć w doświadczeniu, które inaczej nie byłoby nam dane.
Dotychczas psychologowie ustalili, że umiejętność owocnego czytania jest jedną z oznak zdrowia psychicznego. Owocnego - to znaczy połączonego z rozumieniem i przeżywaniem tego, co się czyta. W chwilach wzburzenia, stresu, nie czytamy. Ludzie cierpiący na przychozy niemal zupełnie tracą tę umiejętność. Czytanie jest więc przywilejem zdrowego, zrównoważonego umysłu.
Każdy, kto kiedykolwiek próbował pisać powieści, wie, jakie to ciężkie zajęcie, to niewątpliwie jeden z najgorszych sposobów samozatrudnienia. Trzeba cały czas pozostawać w sobie, w jednoosobowej celi, w całkowitej samotności. To kontrolowana psychoza, paranoja z obsesją zaprzęgnięte do pracy, dlatego pozbawione piór, tiurniur i weneckich masek, z których je znamy, a przebrane raczej w rzeźnicze fartuchy i gumiaki, z nożem do patroszenia w ręku. Widzi się z tej pisarskiej piwnicy zaledwie nogi przechodniów, słyszy się stuk obcasów.
Literatura jest jakimś usankcjonowanym, zwolnionym od etyki, społecznie aprobowanym i podziwianym kłamstwem.
Bardzo mi się podoba traktowanie czytania książek jako braterskiego i siostrzanego obowiązku moralnego wobec bliźnich.
Czytanie dobrej powieści sprawia przyjemność i radość. Może chodzi tu o szczególny rodzaj podglądactwa - bezkarnego śledzenia ludzi, podążania za nimi krok w krok, zaglądania w ich myśli, osądzania i jednocześnie pozostawania w cieniu. Daje więc moc, o której próżno by marzyć w rzeczywistości, moc nieco demoniczną - niemego osądzającego świadka wydarzeń.
Gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie.
Jaka to rozkosz, jaka słodycz życia - siedzieć w chłodnym domu, pić herbatę, pogryzać ciasto i czytać. Przeżuwać długie zdania, smakować ich sens, odkrywać nagle w mgnieniu sens głębszy, zdumiewać się nim i pozwalać sobie zastygać z oczami klejonymi w prostokąt szyby. Herbata stygnie w delikatnej filiżance; nad jej powierzchnią unosi się koronkowy dymek, który znika w powietrzu, zostawiając ledwie uchwytny zapach. Sznureczki liter na białej stronie książki dają schronienie oczom, rozumowi, całemu człowiekowi. Świat jest przez to odkryty i bezpieczny. Okruszki ciasta wysypują się na serwetę, zęby dzwonią leciutko o porcelanę. W ustach zbiera się ślina, bo mądrość jest apetyczna jak drożdżowe ciasto, ożywiająca jak herbata.