Śniło mi się, że jestem czystym patrzeniem, czystym wzrokiem i nie mam ciała ani imienia.
Bóg tak stworzył świat, żeby ten nam podpowiadał, co mamy robić.
...kiedy ludzie mówią „wszystko”, „zawsze”, „nigdy” czy „każdy”, może to dotyczyć tylko ich samych, w świecie zewnętrznym bowiem nie istnieją takie ogólne rzeczy. Poradziła mi, żebym była uważna, bo jeśli ktoś zaczyna zdanie od słowa „zawsze”, to znaczy, że stracił kontakt ze światem, i że mówi o sobie.
Ale ludzie nie zbierają muchomorów. Dzielą grzyby na trujące i jadalne, przewodniki roztrząsają cechy, które pozwalają odróżnić jedne od drugich. Grzyby dobre i grzyby złe. Żadna książka o grzybach nie dzieli je na piękne i brzydkie, na pachnące i cuchnące, na miłe w dotyku i nie miłe, na skłaniające do grzechu i na te, które rozgrzeszają. Ludzie widzą to, co chcą widzieć, i w końcu mają to, czego chcieli. Jasne, lecz fałszywe podziały. Tymczasem w świecie grzybów nic nie jest na pewno.
Na krzyżu wisiała kobieta, dziewczyna, w tak obcisłej sukience, że jej piersi wydawały się pod warstwą farby nagie. Warkocze skręcone misternie wokół smutnej twarzy z chropowatego kamienia, jakby kamień, z którego wyrzeźbiono tę twarz, szybciej wietrzał. Spod sukni wystawał bucik, druga stopa była bosa i po tym poznałam, że ta sama figurka wisi w kapliczce przy drodze do Agnieszki. Tamta miała jednak brodę, dlatego zawsze myślałam, że to Chrystus w wyjątkowo długiej szacie. Pod spodem było napisane "Sanc. Wilgefortis. Ego dormio et cor meum vigilat", a Marta powiedziała, że to jest święta Troska.
Mogłabyś nosić w swoim łonie dziecko, słyszeć je od wewnątrz, a potem wydać na świat, powiedział. - Wydać Światu - rzekła.
Urodził się jakiś niedoskonały, bo od kiedy pamięta, było mu w sobie źle, jakby pomylił się w narodzinach i wybrał nie to ciało, nie to miejsce, nie ten czas.
W podróżach zawsze w końcu natyka się na siebie, jakby się samemu było ich celem.
Miał w sobie ptaka - tak to czuł. Ale to jego ptaszysko było dziwne, niematerialne, nienazywalne i nie bardziej ptasie niż on sam. Ciągnęło go do rzeczy, których nie rozumiał i których się bał: do pytań, na które nie było odpowiedzi, do ludzi, przed którymi zawsze czuł się nie w porządku (...). Nienawidził tego stworzenia w sobie, bo przysparzało mu tylko bólu.
Hodowała te kury, dbała o ich bezmyślny żywot, sprowadzający się do wielogodzinnych spacerów po ogrodzonej przestrzeni ze wzrokiem rozpiętym między ziemią, na której może być ziarno, i niebiem, na którym może być jastrząb. W kurzym świecie na dole, pod nogami, jest życie, na górze, ponad głową - śmierć.
Najważniejszym ludzkim zadaniem jest ratowanie czegoś, co się rozpada, a nie tworzenie rzeczy nowych.
I zrozumiałam, że Sąd nasz będzie przebudzeniem, bo całe nasze życia śniliśmy tylko, mniemając, że żyjemy. Ale już raz żyliśmy naprawdę, i umarliśmy, i jesteśmy umarłymi. I te nasze życia-sny, które bierzemy za prawdę, dla Boga nie mają żadnego znaczenia, ponieważ nic nie działo się realnie, za sny nasze odpowiadać nie będziemy, jeno za tośmy odpowiedzialni, czego nie pamiętamy, bo uśpiła nas śmierć.
Z jakichś względów ludzie upodobali sobie tylko jedną część przemian. Ukochali wzrost i stawanie się, a nie kurczenie się i rozpad. Dojrzewanie zawsze było im milsze niż gnicie.
Widzisz, żyjemy w czasach zamętu. Ludzie utracili bojaźń Bożą i wydaje im się, że samo mogą dyktować warunki Bogu, wciągać wiarę w swoje przyziemne, ludzkie przypadłości.
Powiedziałam Marcie, że każdy z nas ma dwa domy - jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w przestrzeni; drugi - nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. I że w obu żyjemy równocześnie.
Dlaczego dziecko nosi to samo imię, co dorosły? Dlaczego kochana kobieta nazywa się tak samo, gdy zostanie zdradzona i porzucona? Dlaczego mężczyźni noszą wciąż to samo nazwisko, gdy wrócą z wojny? Albo bity przez ojca chłopiec wciąż ma tak samo idiotycznie na imię, gdy zaczyna bić swoje dzieci?
To świat realny nie dorasta do porządku snu.