- Miałam kiedyś dwie Suki, bardzo pilnowały, żeby wszystko było dzielone sprawiedliwie - jedzenie, pieszczoty, przywileje. Zwierzęta mają bardzo silnie rozwinięte poczucie sprawiedliwości. Pamiętam ich wzrok, kiedy zrobiłam coś nie tak, kiedy je niesłusznie skarciłam albo nie dotrzymałam słowa. Patrzyły z takim strasznym żalem, jakby nie mogły tego w ogóle pojąć, jakbym złamała święte prawo. Uczyłam się od nich zupełnie podstawowej, oczywistej sprawiedliwości.
Uważam, że każdy z nas widzi innego Człowieka w swój własny sposób, więc ma prawo nadać mu takie imię, jakie uważa za stosowne i pasujące. Tak oto jesteśmy wieloimienni. Mamy tyle imion, z iloma ludźmi wchodzimy w jakieś związki.
Tylko maszyna byłaby w stanie udźwignąć cały ból świata. Tylko maszyneria, prosta, efektywna i sprawiedliwa. Lecz skoro wszystko miałoby się dziać mechanicznie, to niepotrzebne były nasze modlitwy.
Nie da się wszystkiego opowiedzieć słowami, a co dopiero urzędowymi dokumentami.
Wracałam okrężną drogą, było już dobrze po południu. Wtedy na skraju lasu zobaczyłam białe lisy, dwa. Szły powoli, jeden za drugim. Ich biel na tle zielonej łąki była nie z tego świata. Wyglądały jak służba dyplomatyczna z Królestwa Zwierząt, która przybyła tu na rozpatrzenie sprawy.
Długie lata nieszczęścia degradują Człowieka bardziej niż śmiertelna choroba.
Ograniczenie umysłowe i okrucieństwo ludzkie nie zna granic.
Jak to możliwe, myślałam, że ludzie żyją dziesiątki lat razem na niedużej przestrzeni. Że śpią w jednym łóżku, chuchając na siebie i trącając się niechcąco przez sen.
Byliśmy tak do siebie podobni. Kruchutcy, nietrwali, podatni na zniszczenie. Kręciliśmy się ufnie pod niebem, z którego strony nie czekało nas nic dobrego.
Wzruszają mnie zdjęcia satelitarne i krzywizna ziemi. A więc to prawda, że żyjemy na powierzchni kuli, wystawieni na wzrok planet, porzuceni w wielkiej pustce, w której po Upadku światło zbiło się w małe okruchy i rozprysnęło? To prawda. Powinno się nam o tym codziennie przypominać, bo zapominamy. Wydaje nam się, że jesteśmy wolni, a Bóg nam wybaczy. Osobiście sądzę inaczej. Każdy uczynek zamieniony w drobne drżenia fotonów wyruszy w końcu w Kosmos jak film i do końca świata będą go oglądały planety.
Życie jest czymś w rodzaju poligonu doświadczalnego, bardzo wymagającego. Odtąd będzie się liczyło wszystko, co zrobisz, każda myśl i każdy uczynek, lecz nie dlatego, żeby cię potem ukarać albo nagrodzić, ale dlatego, że to one budują twój świat.
Obecność Borosa przypomniała mi, jak to jest, kiedy się z kimś mieszka. I jak bardzo jest to krępujące. Jak bardzo wytrąca z własnych myśli i rozprasza. Jak drugi Człowiek zaczyna drażnić nawet nie tym, że robi coś denerwującego, lecz tylko tym, że po prostu jest.
Moja Wenus jest uszkodzona albo jest na wygnaniu, tak mówi się o Planecie, która nie znajduje się w tym znaku, w którym powinna być. Na dodatek w złym aspekcie pozostaje do niej Pluton, który u mnie rządzi Ascendentem. Sytuacja ta powoduje, że mam, jak sądzę, syndrom Leniwej Wenus. Tak właśnie nazwałam tę Prawidłowość. Mamy wtedy do czynienia z Człowiekiem, który dostał od losu sporo, ale zupełnie nie wykorzystał swojego potencjału. Jest inteligentny i bystry, ale nie przykłada się porządnie do nauki i wykorzystuje inteligencję raczej do grania w karty i stawiania pasjansów. Ma urodę ciała, ale niszczy ją zaniedbaniem, podtruwaniem się używkami, ignorowaniem lekarzy i dentystów.
Taka Wenus to dziwny rodzaj lenistwa - okazje w życiu przechodzą koło nosa, bo się zaspało, bo nie chciało się pójść, bo się spóźniło, bo się zaniedbało. To skłonność do sybarytyzmu, życia w lekkim półśnie, rozpraszanie się na drobne przyjemności, niechęć do wysiłku i zupełny brak skłonności do rywalizacji. Długie poranki, nie otwarte lisy, odłożone na później sprawy, zaniechane projekty. Niechęć do każdej władzy i do podporządkowania się, milczące, leniwe chodzenie własnymi drogami. Można powiedzieć, że z takich ludzi nie ma pożytku.
Dzieci zawsze mnie bardziej pociągały niż dorośli, bo i sama jestem trochę infantylna. Nic w tym złego. Dobrze przynajmniej, że o tym wiem. Dzieci są giętkie i miękkie, otwarte i bezpretensjonalne. I nie prowadzą small-talków, którymi każdy dorosły potrafi zamamrotać swoje życie.
Zdarza się, że nie rozpoznaję własnych śladów na śniegu i wtedy pytam: kto tędy chodził? Kto stawiał te kroki? Myślę, że to dobry Znak tak nie poznawać siebie.
Byli to rzeczywiście ludzie ze studni – tacy, co wpadli do niej dawno temu i teraz na jej dnie urządzali sobie swoje życie, myśląc, że studnia jest całym światem.
Z punktu widzenia natury nie ma istot pożytecznych i niepożytecznych. To tylko niemądre rozróżnienie stosowane przez ludzi.
Najlepiej rozmawia się samemu ze sobą. Przynajmniej nie dochodzi do nieporozumień.