I czy to nie jest tak, myślała, że tak samo, jak nie można przytulić się do własnych piersi, tak nie da się usłyszeć z zewnątrz własnego głosu. I że właściwie nikomu nie jest dane ujrzeć się choć raz oczami świata, usłyszeć uszami świata, dotknąć siebie jego rękami.
- Musimy, droga pani, robić rzeczy bezcelowe. Inaczej nasze życie byłoby płaskie i nijakie, jak życie tych tam... [...] Potrzeba irrealna jest tym, co różni nas od zwierząt. Nie nasze myślenie, nie mądre księgi. Musimy robić rzeczy niepotrzebne, nieprzydatne, których żywot jest krótki, lecz olśniewający, rzeczy, które zadziwiają, nawet jeżeli zaraz się je zapomni. Nasze istnienie musi być pełne takich fajerwerków. Inaczej popadlibyśmy w niepokój i stali się bezpłodni.
Przeczytanie pierwszego zdania [książki] traktowała jako podpisanie kontraktu czy złożenie ślubu, że dotrwa do końca. Nie było już odwołania. Póki ujawnienie mordercy nas nie rozłączy.
Zawsze byli wariaci i byli normalni, a gdzieś pomiędzy nimi - my, cierpliwi pomagacze.
Czyż ludzie nie są tylko wiązką cech? Miejscem, przez które przepływa rozjarzony kolorami czas?
Dlaczego nie dziękować Bogu za to, co nam dał? Dlaczego tak trudno jest to docenić? Dlaczego zawsze chce się czegoś, czego się nie ma? Skąd ta skaza w ludzkim umyśle?
Czy musimy rozumieć, to co widzimy? Czy musimy być pewni znaczenia, jakie niesie ze sobą znak?
Czytała wszystko, przynajmniej ona pozostawała lojalna. Nie zdarzyło się jej zacząć i odłożyć. Przeczytanie pierwszego zdania traktowała jako podpisanie kontraktu czy złożenie ślubu, że dotrwa do końca. Nie było już odwołania. Póki ujawnienie mordercy nas nie rozłączy.
M. mówił, że szaleństwo bywa swoistym, dziwacznym przystosowaniem się do świata. Nie ma w nim nic złego. Tylko, żeby nie cierpieć bez sensu - dodawał to swoje ulubione zdanie, a myśmy potem zastanawiali się, kiedy cierpi się z sensem. Byle nie dać się spacyfikować - to też było jego ulubione słowo - spacyfikować lękowi.
Chciałaby być nim samym, żeby móc go kochać właściwie. Być w nim. Pieścić jego ciało jego własnymi rękami, pielęgnować je wiec dużo lepiej, niż on sam byłby w stanie. Gdyby mogło nas tam być dwoje (...).
Umiałabym na pamięć każdy kawałek jego ciała, znałabym wnętrze jego ust jak jego własny język, kształt każdego zęba; jego zapach nigdy nie wydałby mi się obcy. Byłby mój. Kołysałabym go.
Poczuła się jakaś dwuwymiarowa, jakby nie istniała poza tą chwilą, jakby nie miała żadnej przeszłości ani przyszłości. Kobieta idąca w stronę dworca, nic więcej.
Kiedy wracał, miał już na podorędziu nową historię jej brzydoty, pamiętając o tym, że żadna rzecz nie istnieje od początku do końca, dopóki nie ma swojej historii.
Nieokreślona rozpacz, poczucie bylejakości i absurdu sprzyjały rozmachowi, były czułą matką, która wypieszczała słowa, karmiła całe akapity, odsłaniała tajemnice baśniowych, nierealistycznych związków, podtykała, jak na talerzu, gotowe obrazy.
Ekran komputera czekał cierpliwie na każde zdanie. Chwytał je, zatrzymywał, aportował moje słowa. Bez mrugnięcia przyjmował każde przejęzyczenie, każdą literówkę. Delikatnie ponaglał mnie pulsowaniem kursora. Niezauważalnie przenosiłam się w przeszłość.
Niepostrzeżenie zrobił się wieczór - długi, pusty, jakby wychynął z biegu czasu i rozpostarł się nad miastem w niespokojnym oczekiwaniu.