Moi drodzy, kto właściwie jest dzisiaj plebejuszem, a kto patrycjuszem? Wszystko się przemieszało i poplątało tak dokładnie, że czasami w niektórych pojęciach socjologicznych trudno się połapać.
Lubię obiektywizm i ład we wszystkim, toteż cenię zawsze wyżej znawcę od dyletanta.
Jeśli w coś bezgranicznie wierzysz, sprowadzasz to w końcu poprzez swoją wiarę do absurdu. Kto jest prawdziwym zwolennikiem na przykład jakiejś polityki, nie bierze nigdy na serio jej sofizmatów, a tylko cele praktyczne, które się za tymi sofizmatami kryją. Frazesy polityczne i sofizmaty nie istnieją przecież po to, żeby w nie wierzyć; mają raczej służyć jako swego rodzaju zbiorowy umowny pretekst. Szaleńcy, którzy je biorą na serio, znajdą w nich wcześniej czy później sprzeczności, zaczną się buntować i skończą wreszcie haniebnie jako heretycy i odszczepieńcy. Nie, nadmierna wiara nigdy nie przynosi nic dobrego, i to nie tylko systemom politycznym czy religijnym, ale także i naszej metodzie, którą chcieliśmy poderwać tę dziewuszkę.
Z przeszłości każdego z nas można równie dobrze wykroić życiorys wielbionego męża stanu, jak i przestępcy.
I wydawało mu się naraz, że właściwie wszyscy ludzie, z którymi styka się w nowym miejscu pracy, są tylko liniami rozlanymi na bibule, że są to istoty o wymiennych poglądach, istoty bez trwałych zasad, ale co gorsze, co o wiele gorsze (przychodziło mu dalej na myśl), on sam był tylko cieniem wszystkich tych ludzi cieni, albowiem cały swój rozum wysilał jedynie na to, by się do nich dostosować i naśladować ich, a choć dostosowywał się do niech nie na serio, śmiejąc się z tego w duchu, choć usiłował potajemnie z nich szydzić (i w ten sposób to swoje dostosowanie usprawiedliwić), niczego to w całej sprawie nie zmieniało, ponieważ i złośliwe naśladownictwo zostaje naśladownictwem, i cień, który szydzi, zostaje cieniem, uległym i zależnym, nędznym cieniem i niczym więcej.
Płacz dziewczyny przeszedł w głośny szloch, w kółko, bez końca powtarzała tę samą wzruszającą tautologię: Ja jestem ja, ja jestem ja, ja jestem ja...Chłopiec usiłował przywołać na pomoc litość (musiał przywoływać ją z daleka, bo blisko nigdzie jej nie znajdował), by uspokoić dziewczynę.
Przed nimi było jeszcze trzynaście dni wakacji.
I nasunęła mu się refleksja, jaki też właściwie jest bilans tej jego odchodzącej (zdobnej w czuprynę) postaci, co właściwie przeżyła i ile użyła, i oszołomiło go uświadomienie sobie, że prawdę mówiąc, przeżyła bardzo niewiele; kiedy o tym pomyślał, poczuł, że się czerwieni; tak, było mu wstyd: bo żyć na świecie tak długo i przeżyć tak mało - to hańba.
[...] że czas upływa szybciej, niż człowiek nadąża żyć, że życie jest okropne, ponieważ wszystko jest w nim naznaczone nieuchronnością śmierci.
(...) miłość ma tylko jedną miarę, a tą miarą jest śmierć. Prawdziwa miłość kończy się śmiercią, i tylko ta miłość, która kończy się śmiercią, jest miłością.
(...) zdradził Jezusa właśnie dlatego, że bezgranicznie w Niego wierzył; nie mógł doczekać się cudu, którym by Jezus objawił wszystkim Żydom swoją boskość – wydał Go więc oprawcom, by wreszcie sprowokować Go do działania; zdradził Go, bo pragnął przyspieszyć Jego zwycięstwo.
(...) ponad tą rzeczywistością (i równolegle z nią) ciągnie się dalej na płaszczyźnie wzruszająco niewinnego samozakłamania młodość Marcina, niespokojna, wesoła i fałszywa, młodość przemieniona w zwykłą grę, która w żaden sposób nie jest w stanie przekroczyć granic boiska, na jakim się toczy, wcielić się w życie i stać się rzeczywistością.
(...) w pogoni za kobietami z każdym rokiem, im dalej, tym mniej chodzi o kobietę jako taką, a bardziej o samą pogoń. Zakładając bowiem, że idzie o z góry skazane na niepowodzenie zaloty, można przecież co dzień zalecać się do niezliczonej ilości kobiet i w ten sposób ową pogoń uczynić pogonią absolutną.
Jest w tym jakaś dziwna reguła – brzydka kobieta ma nadzieję, że zyska trochę w blasku ładnej przyjaciółki, ładna zaś wierzy, że jeszcze korzystniej będzie odbijać na tle brzyduli...
Czasami mam wrażenie, że cały mój poligamiczny żywot wynika nie z czego innego, jak z chęci naśladowania innych mężczyzn; nie twierdzę, żebym w tym naśladownictwie nie znajdował upodobania. Ale nie mogę wyzbyć się uczucia, że w owym upodobaniu jest mimo wszystko coś z absolutnej swobody, zabawy i ulotności, charakterystycznych przy zwiedzaniu wystaw obrazów czy obcych krajów, coś, co nie jest podporządkowane w żaden sposób jakiemuś imperatywowi kategorycznemu, jaki wyczuwałem za życiem erotycznym...
Być może kobieta i mężczyzna są sobie bliżsi, jeśli ze sobą nie żyją i tylko wiedzą o sobie, i są sobie wdzięczni za to, że są, i że o sobie wiedzą. I do szczęścia tylko to im wystarcza.
Za to dziedzina kobiet była dla niego dziedziną względenj swobody, toteż tutaj nie miała czym się usprawiedliwiać, tutaj mógł pokazać kim jest, tutaj mógł ujawnić bogactwo swoich możliwości, kobiety stały się dla niego jedynym miarodajnym kryterium esencjalności życia
Kiedy wlokłem się ulicami Brna, nagle zobaczyłem przed sobą uroczą brunetkę. Jakiś czas szedłem za nią, wreszcie zagadnąłem:
- Patrzę na pani nogi. Są takie śliczne, że żałuję, iż ma pani tylko dwie.
(...) człowiek to coś więcej niż tylko ciało, które niszczeje, najważniejsze jest przecież dzieło naszego życia, to, co człowiek pozostawia po sobie innym.
Czym jest piękno lub brzydota wobec miłości? Czym jest brzydka twarz wobec uczucia, w którego wielkości odzwierciedla się sam absolut?