Przeżywa gatunek nie najmocniejszy, nie najinteligentniejszy ale taki który najlepiej przystosowuje się do zmian.
Natura może osiągnąć ten sam rezultat na wiele sposobów.
Kochajmy przyrodę, bo dzięki niej coraz lepiej rozumiemy sztukę.
Nie można przyrody zwyciężyć inaczej niż przez to, że się jej słucha.
W naturze podobno jest wszystko, również i jej wybryki.
Miłosierna natura sprawiła, że umysł ludzki nie może zajmować się dwiewa rzeczami jednocześnie: gdy zaprzątają go naukowe zagadnienia, zapomina o sprawach czysto osobistych.
Gry ktoś próbuje wznieść się ponad naturę, jest skazany na upadek. Najwspanialsi nawet ludzie mogą przeobrazić się w zwierzęta, jeśli zboczą z drogi swego przeznaczenia.
W dżungli jest coraz mniej dzikich zwierząt. Ale w slumsach jest coraz więcej ludzkich dzikich zwierząt.
Zamysł zajęcia miejsca Natury, manipulowania Naturą, zmiany albo wręcz zniekształcenia korzeni Życia, odczłowieczenia go poprzez masakrę najsłabszych i najbardziej bezbronnych stworzeń. To znaczy: naszych nigdy nienarodzonych dzieci, przyszłych nas, ludzkich embrionów śpiących w zamrażarkach banków albo instytutów badawczych. Masakrę, która robi z nich lekarstwa do wstrzyknięcia albo połykania, albo hoduje je tak długo, aż będzie można je zarżnąć – tak samo, jak się zarzyna wołu czy owce – a potem wyciąć tkanki i organy na sprzedaż – tak samo, jak się sprzedaje części zamienne do samochodu.
Miłość to wytwór ewolucyjny, który nas przymusza, w przyjemny sposób, do działań, które służą dobru naszych genów. Przyroda wyposażyła nas w różne mechanizmy – niektóre to mechanizmy typu bat, a inne typu marchewka, ale tak czy inaczej, to są stymulacje nadawane nam przez nasz genotyp.
Przez wpółotwarte okno do pokoju tego naleciało mnóstwo białych nadniemeńskich motylków, wzbijało się pod sufit, krążyło dokoła lampy i z rozpiętymi, krepowymi skrzydłami padało na okrywające biurko księgi i papiery. Benedykt usiadł przed biurkiem i wpatrzył się w te śnieżne, skrzydlate stworzonka. Coś mu one przypominały: jakiś moment bardzo odległy, lecz niezmiernie ważny, jakiś w życiu jego punkt zwrotny… Niegdyś, dawno temu, był wieczór bardzo do tego podobny, równie ciężki i ponury. Te motylki, tak samo jak teraz, kręciły się koło lampy i na rachunkowe książki padały… On coś wtedy postanawiał, i postanowienia nie dokonał, coś miał uczynić, i nie uczynił...
Słusznie powiedział świerk wysoki, że on był rozkochany w geniuszu natury, ale ja tylko wiem, bom temu przyglądała się nieraz, jakie on z tym geniuszem rozmowy długie, ciekawe prowadził. I miłosne również, bo tak już jest pomiędzy ludźmi, że ciekawe i długie rozmowy prowadzić oni zwykli tylko z przedmiotami swego kochania.
Słonko małego ptaszka nie widzi, jednakowoż on śpiewać zaczyna, kiedy ono wzejdzie, i nikt jemu tego zabronić nie może, bo choć on w niskim krzaku mieszka, ale swoje śpiewanie i swoją wolność ma!
Jak Bóg najdoskonalszym lekarzem schorzeń duszy, tak przyroda jest najlepszym na nie lekiem.
Pyszna natura ludzka ma to do siebie, że człowiek zawsze się uważa za nieszczęśliwszego od bliźniego, który cierpi tuż obok.
Można opierać się prawom ludzkim, ale nigdy – sprzeciwiać się przyrodzie.
Paradoksalnie, ograniczenia naszej wolności, które narzucają nam zagrożenia ekologiczne, wynikają z gwałtownego wzrostu naszej wolności i siły. Nasza coraz większa zdolność do przekształcania natury, może zdestabilizować podstawowe parametry geologiczne życia na Ziemi. Fakt, że ludzkość staje się czynnikiem geologicznym, wskazuje na początek nowej ery – ochrzczonej przez naukowców mianem „antropocenu”. Po ostatnich trzęsieniach ziemi w Chinach pojęcie antropocenu nabiera nowej aktualności. Budowa gigantycznej Zapory Trzech Przełomów spowodowała powstanie nowych wielkich sztucznych jezior, co w efekcie zwiększyło ciśnienie na skorupę ziemską i przyczyniło się do trzęsień ziemi.
Przez całe stulecia ludzkość nie musiała się martwić o wpływ działalności produkcyjnej na środowisko – przyroda była w stanie dostosować się do wyrębu lasów, korzystania z węgla i ropy itd. Być może jednak zbliżamy się do jej punktu załamania – nie możemy być tego pewni, ponieważ tego rodzaju punkty widać dopiero wówczas poniewczasie. W takiej sytuacji gadanie o antycypacji, ostrożności i kontroli ryzyka staje się bezsensowne, ponieważ mamy do czynienia z „nieznanymi niewiadomymi”.
Będąż się tak przeplatać w kołowrocie bytu jesienie rozczarowań z wiosnami zachwytu?
Kiedyś w górskich potokach żyły pstrągi źródlane. Widać je było, jak stoją w bursztynowym nurcie, a białe krańce płetw drgają delikatnie w płynącej wodzie. W ręku pachniały ruchem. Wypolerowane, muskularne, torsyjne. Na grzbietach miały ślimacznicowate desenie, które były mapami nastającego świata. Mapami i labiryntami. Tego, czego nie można odtworzyć. W głębokich dolinach, gdzie żyły, wszelka rzecz była starsza od człowieka i tchnęła tajemnicą.