Dzik jest dziki, dzik jest zły,
dzik ma bardzo ostre kły.
Kto spotyka w lesie dzika,
ten na drzewo szybko zmyka.
Wy nie wiecie, a ja wiem,
Jak rozmawiać trzeba z psem,
Bo poznałem język psi,
Gdy mieszkałem w pewnej wsi.
Wieczór spojrzenia maluje sepią,
Szczęście przybliża się mimo woli,
Święci niebiescy nam garnki lepią
I od przybytku aż głowa boli.
W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie
i Szczebrzeszyn z tego słynie.
Tu mówi Nowy Jork! Słyszycie głos Ameryki!
Głos tej Ameryki, co świat dolarem mierzy,
Ameryki giełdziarzy łgarzy i szalbierzy
Ameryki bezprawia, chamstwa i ucisku,
Ameryki gangsterów żądnych krwi i zysku,
Ameryki grożącej pałaszem Goliata,
Ameryki zbrodniczych podpalaczy świata (...)
Leżą imperialiści na pokładach yachtów,
Chcą agresji, chcą wojny, rynkowych konszachtów,
A tu Apel Sztokholmski: stek złośliwych szykan!
Kwakrzy i metodyści liczą na Watykan,
Watykan cud uczyni i Hitlera wskrzesi,
Wiedział Hitler, co warci Polacy i Czesi,
Wiedział jak trzeba walczyć z czerwoną zakałą –
Truman jest za łagodny, Tito – to za mało.
Gdyby Hitler zmartwychwstał, na rękę by szedł nam (...)
Śmierć? Nieważne!
Życie? Nieważne!
Ważne – zwyciężyć.
Skoczył wietrzyk zamaszyście,
pookurzał mchy i liście.
Z bocznych dróżek, z polnych ścieżek
powymiatał brudny śnieżek.
Przykro było żurawiowi,
Że samotnie ryby łowi.
Patrzy – czapla na wysepce
Wdzięcznie z błota wodę chłepce.
Rzecze do niej zachwycony:
„Piękna czaplo, szukam żony,
Będę kochał ciebie, wierz mi,
Więc czym prędzej się pobierzmy.”
Czapla piórka swe poprawia:
„Nie chcę męża mieć żurawia!”
Poszedł żuraw obrażony.
„Trudno. Będę żył bez żony.”
Przez kwadratowe okno
Widzę, że jesteś młoda,
A ja noc miałem taką samotną -
Szkoda!
Powiem tylko: „To jest nasze popołudnie”.
Ona tuląc się odpowie: „Ach, jak cudnie!”
Oto słowa takie proste, nie zawiłe,
Sam je sobie właśnie dzisiaj wymyśliłem.
Niech mi każdy powie szczerze,
Skąd się wzięły dziury w serze?
Nie pieprz, Pietrze, pieprzem wieprza.
wtedy szynka będzie lepsza.
Naplotkowała sosna,
że już zbliża się wiosna
Kret skrzywił się ponuro:
przyjedzie pewno furą...
jeż się najeżył srodze
Raczej na hulajnodze.
Wąż sykną
– ja nie wierzę,
przyjedzie na rowerze.
Kos gwizdnął:
Wiem coś o tym,
przyleci samolotem.
Mam rodzinę wyjątkową:
Tato mój do pieca sięga,
Moja mama – taka tęga,
Moja siostra – taka mała
A ja jestem – samochwała!
Korci Mac Arthura,
Choć nią Truman straszy
Cierpnie na nim skóra,
Bo choć i bezpiecznie
Siedzieć w Ameryce,
Wciąż mu norymberskie
Śnią się szubienice.
Lud przy Kim Ir Senie
Stoi niewzruszenie.
Co głowa to rozum, co rozum to głowa,
I woda sodowa, i woda sodowa.
Będzie trwał tak jak miłość do dziecka
Będzie trwał tak jak przyjaźń radziecka