A w Kalifornii, zamiast herbaty, piją dżyn
Jesteśmy najgorsi ze wszystkich, co najmniej dziesięć razy bardziej. Zabijamy więcej ludzi. Wtrącamy się w wybory większej liczby osób. My, amerykańskie imperium, robimy to całe g**no
Amerykanie nie powinni zawsze tak się denerwować, kiedy inne państwa mają poglądy odmienne od amerykańskich.
Tak jak wy, gdy wylądowaliście w Ameryce. Tak, syjoniści chcą powtórzyć to, co wydarzyło się, gdy wyruszyliście z Europy statkami i ukradliście ziemię Apaczom, Navahom, Komanczom. Nazwaliście tę ziemię Ameryką, a Apaczów umieściliście w muzeach. Jednak tragedia Apaczów nie powtórzy się w Palestynie, my nie trafimy do muzeów.
(to) cała Ameryka, która nigdy do niczego się nie przywiązuje, wciąż zmienia adresy, odrywa się bezboleśnie od wszystkiego: od rodziców, dzieci, współmałżonków, domów, krajobrazów. I dlatego nie ma tradycji.
(...) Ameryka pełna jest miast widm: gost towns. Nagle droga się kończy i znajdujesz się w opustoszałym mieście, zniszczonym, w ruinie. Szkielety domów, banków, kościołów, druty zwisające niczym luźne sznurki, ani jednego kota, psa, czegoś żywego, co ruszałoby się na tym cmentarzu. Rzekłbyś, że spadła bomba, że zburzyło je trzęsienie ziemi, zabijając wszystkich, dosłownie wszystkich. Nic nie spadło, nic nie zostało zburzone, nikt nie zginął. Po prostu pewnego dnia pół wieku albo wiek temu mieszkańcy je opuścili: tak jak się opuszcza kochankę, która się znudziła, rodzinę, której już nie kochamy.
(...) my, Włosi, nie jesteśmy w tej samej sytuacji co Amerykanie. Nie jesteśmy ich tyglem ras i narodów, ich mozaiką różnorodności posklejanych w całość wspólnym obywatelstwem (...) nasza tożsamość kulturowa jest dobrze określona od tysięcy lat, nie możemy znosić migracyjnej fali ludzi, którzy z nami nie mają nic wspólnego...Którzy nie są gotowi, by stać się takimi jak my, by asymilować się wśród nas jak lotaryńscy Habsburgowie z Toskanii czy Burbonowie z Neapolu.
(...) my, którzy przyjeżdżamy z Europy i zatrzymujemy się w Nowym Jorku, nie myślimy nigdy, że Ameryka jest pusta, pusta na przynajmniej jednej trzeciej swojej powierzchni, niezamieszkana. I pogrążona w niekończącej się straszliwej ciszy.
Wielcy pan-amerykanie, potężni kapitanowie finansów i przemysłów patrzą na Europę inaczej niż irlandzki emigrant z opowiadania O'Faolain'a. Mając za swymi plecami sfederalizowany, jedno-języczny, najbogatszy kontynent świata patrzą niecierpliwie na szachownicę państw zachodnio-europejskich wikłających się we własnej nędzy i niewypłacalności. Program wydaje im się jasny: zjednoczyć.
(…) rząd federalny zamienił ten piękny kraj w państwo policyjne, którego bezpieczeństwa strzeże teraz kilkadziesiąt tajnych służb, a oficjalną doktryną wojenną staje się reagowanie już nie tylko na faktyczne czy wydumane „akty terroryzmu”, ale na same „myślozbrodnie” wykrywane w zarodku za pomocą globalnego systemu totalnej inwigilacji. Czas najwyższy, by bronić Ameryki przed nią samą.
5 lat temu nazywałem ten konstrukt ustrojowo-ideowy jakim jest, w swoim opłakanym stanie, Rzeczpospolita, nazywałem to kondominium rosyjsko-niemieckim pod żydowskim zarządem powierniczym. Mogę dzisiaj rozwinąć i dookreślić, że ten żydowski zarząd powierniczy ma oczywiście swojego żyranta i protektora w imperium amerykańskim.
Stoimy w obliczu bezwstydnego cynizmu globalnego porządku, którego stróże jedynie wyobrażają sobie, że wierzą w swoje ideały demokracji, prawa człowieka i tak dalej. Poprzez takie działania, jak przecieki WikiLeaks wstyd – nasz wstyd za to, że tolerujemy taką władzę nad sobą – staje się jeszcze większy poprzez jej upublicznienie. Kiedy Stany Zjednoczone dokonują interwencji w Iraku na rzecz zaprowadzenia tam świeckiej demokracji, a konsekwencją jest wzmocnienie religijnego fundamentalizmu i o wiele silniejszy Iran, nie jest to tragiczny błąd polityka działającego ze szczerego serca, ale przypadek cynicznego oszusta, który załatwił sam siebie własną bronią.
W Ameryce trwa dziś niezwykle istotna debata na temat powszechnej opieki medycznej. Jest tak istotna, bo godzi w samo serce ideologii wolnego wyboru. Wolność wyboru jest oczywiście czymś bardzo cennym, ale funkcjonuje dobrze jedynie wówczas, gdy podlega pewnym ograniczeniom. Dziś, w dobie społeczeństwa ryzyka, ideologia wolnego wyboru usiłuje nam kłamliwie sprzedać niepewność – choćby tę wynikającą z demontażu państwa opiekuńczego – jako obietnicę nowych wolności. Fakt, że jesteśmy zmuszeni zmieniać pracę raz do roku, zatrudniać się na podstawie krótkoterminowych kontraktów, przedstawia się jako szansę na uwolnienie od ograniczeń stałego zatrudnienia, możliwość zdefiniowania się od nowa, sposobność do odkrycia potencjału naszej osobowości. A jeśli ktoś zaczyna mówić o niepokojach związanych z tą sytuacją, natychmiast słyszy, że po prostu nie dojrzał do życia w dzisiejszym świecie z jego nowymi swobodami.
Moje wyobrażenie piekła to party w amerykańskim stylu. Proszą mnie o prelekcję i dodają: „Po wykładzie będzie mały bankiet” – wiem, że to piekło. Wszyscy ci sfrustrowani idioci, którzy podchodzą i mówią: „Profesorze Żiżek, wiem, że musi pan być zmęczony, ale…”. Pieprzcie się. Skoro wiecie, że jestem zmęczony, po co mnie zagadujecie? Naprawdę staję się coraz bardziej stalinistą. Liberałowie zawsze twierdzą, że zwolennicy totalitaryzmu lubią ludzkość jako taką, ale nie mają zrozumienia dla konkretnych ludzi, prawda? OK, idealnie pasuje to do mnie. Ludzkość? Tak, jest w porządku – parę świetnych rozmów, nieco wielkiej sztuki. Konkretni ludzie? Nie, 99 procent to nudni idioci.
Nie lubię amerykańskich dziewczyn. Są bardzo zarozumiałe. W Europie są przyjemniejsze.
Amerykańska polityka opiera się na dwóch zasadach: każdy prezydent USA powinien mieć swoją wojnę. I druga: mogą przy tym zostawić innych bez pomocy. A przy tym podkreślają z upodobaniem, że są prawdziwymi chrześcijanami.
Ameryka musi zrozumieć islam, ponieważ jest to jedyna religia, która usuwa ze społeczeństwa problem rasowy.
Politycy establishmentu zaczęli się niepokoić, bo zobaczyli, że coraz trudniej jest im realizować interesy wielkich korporacji. Dlatego podjęli ogromne wysiłki, żeby ograniczyć pole demokracji. To był cel stworzenia wielkich prawicowych fundacji ideologicznych – takich jak Heritage Foundation czy American Enterprise Institute. Chodziło o przesunięcie całego pola publicznej debaty na prawo. O kontrolę nad gazetami, radiem i telewizją, o odzyskanie wpływu na uniwersytety. To się w dużym stopniu udało. Amerykańskie media są dziś dużo bardziej prawicowe niż większość społeczeństwa, a na uniwersytetach lewicowy dyskurs został wyciszony.
Zmiana formy wyraża zmianę mentalności. Ta zmiana dokonała się w całej Ameryce. Wszędzie powstały grupy pokojowe, antyrasistowskie, ekologiczne, emancypacyjne, gejowskie...Miliony ludzi się w to zaangażowały.
Zwykle myślą tak: jestem zwykłym porządnym facetem, ludzie w rządzie wyglądają na zwykłych porządnych facetów, więc pewnie i polityka zagraniczna, którą prowadzimy, jest w porządku.