Ten, kto zadaje pytania, pragnie prawdy. A wątpiący chce usłyszeć, że czegoś takiego nie ma.
...Słońce nie codzień zagląda w dupę temu samemu psu.
Gdy człowiek robi to, co powinien, wtedy nie zostaje bohaterem...
Byłem głupi, ale nie na tyle głupi, coby wierzyć, że to, co mnie nie doprowadziło nigdzie przez czterdzieści lat, nagle miało mnie gdzieś doprowadzić.
A gdyby ci rzec, że jakbyś się wziął i zmusił coby rozpleść dłonie zaciśnięte na szyi brata twego, zyskałbyś życie wieczne?
Kiedy czytasz historię świata, czytasz sagę o rozlewie krwi, chciwości i głupocie, których wagi nie sposób nie dostrzec.
Najpierw musisz zrozumieć, że w mojej głowie nie znajdziesz ani jednej oryginalnej myśli. Jak w myśli nie ma uporczywej woni boskości, natenczas w ogóle mnie ona nie interesuje.
Gniew trafia się tylko w dobre dni. Prawda polega na tym, że bardzo niewiele go zostało. Prawda polega na tym, że formy, które widzę, powoli stają się pustymi skorupami. Nie mają już żadnej treści. To tylko kształty. Pociąg, mur, świat. Albo człowiek. Coś dynda w bezsensownym rozczłonkowaniu w skowyczącej pustce. Istnienia tej rzeczy nie cechuje żaden sens. Jej wymowy. Jak miałbym szukać bliskości z taką rzeczą?
Ze świata rezygnujemy włókno po włóknie. Stoicko. I pewnego dnia uświadamiasz sobie, że twoja odwaga to farsa. Że nie ma żadnego znaczenia. Że stałeś się wspólnikiem w akcie samozagłady i że nic na to nie poradzisz. Wszystko, co robisz, sprawia, że gdzieś z przodu zatrzaskują się drzwi.
Nie trzeba być prawym. Trzeba być cichym. Nie mogę mówić za Pana Boga, ale doświadczenie uczy mnie, że on mówi do każdego, kto słucha. Niech mnie, nie trzeba być prawym.
Czasem może być, że wiara to sytuacja, kiedy zostaliśmy z niczym.
Nie wiedziałem, kim jestem. Ale wydawało mi się, że wszystkim kieruję. Że dźwigam ciężar, to się zorientowałem dopiero, jak go zrzuciłem. Może to jest największa słodycz. Że się oddaje klucze.
Wiara to nie to samo co niewiara. Jak wierzysz, to musisz dotrzeć do samego źródła wiary, a potem juz nie trzeba dalej szukać. Nie ma żadnego dalej. Za to niewierzący ma problem. Postanowił rozmontować świat, ale wszystko, co może wskazać jako nieprawdę, odsłania dwie nowe możliwości. Jeśli Bóg chodził po ziemi, jak ją stwarzał, to wstajesz rano, stawiasz stopy na prawdziwej podłodze i nie musisz się martwić, skąd się wzięłą. Ale jak nie chodził, to musisz wymyślić całe nowe wyjaśnienie, co w ogóle rozumiesz pod słowem "prawdziwy". I musisz na wszystko patrzeć w tym samym świetle. Jeśli to w ogóle światło. Na siebie teź. Jedno pytanie pasuje do wszystkiego. To jak myślisz, porfesorze? Istniejesz naprawdę?
- Jak wychodziłem dzisiaj do roboty, w ogóle nie było cię w moich planach. Ale mi tu siedzisz.
- To nic nie znaczy. To, co się dzieje, znaczy tylko to, co się dzieje. Nic więcej.(...) Spotykasz ludzi i może niektórzy z nich mają problemy albo coś, ale to nie znaczy, że jesteś za nich odpowiedzialny.
Trzeba stanąć tylko we właściwej kolejce. Kupić odpowiedni bilet. Wsiąść do zwykłego pociągu, trzymać sie z daleka od ekspresów. Stać grzecznie na peronie ze współpodróźnym. Może nawet kiwnąć głową do niego. Może nawet się przywitać. Oni wszyscy to przecieź podróżni. I niejeden był w takim miejsc, co to nikt nie chce się tam znaleźć. Oni też nie chcieli. Może nawet powiedzą, jak się tam znaleźli, i w ten sposób zaoszczędzą ci podroży i będziesz wdzięczny, żeś jej nie odbył.
Światło jest wszędzie dokoła ciebie, sęk w tym, że ty nie widzisz niczego poza cieniem. A ten cień to ty. Sam go rzucasz.
Palcem nie ruszam bez Jezusa. Jak wstaję rano, z mety próbuję się uchwycić jego paska. Och, raz na jakiś czas łapię się, że się osuwam w ręczne sterowanie. Ale się łapię. Łapię się.
Zachodnia cywilizacja wyparowała ostatecznie razem z dymem w kominach Dachau, ale byłem nią zbyt zauroczony, by to zauważyć. Teraz widzę...