Umarli bez wątpienia pozostają poza śmiercią. Śmierć to coś, co noszą przy sobie żywi. Stan strachu niczym jakiś niesamowity przedsmak gorzkiego wspomnienia. Ale umarli nic nie pamiętają, a nicość nie jest przekleństwem. Daleko jej do tego.
Obserwujesz gościa, pazurami drapie się na szczyt. Myśli, że jak mu się uda, wszystko będzie dobrze. Ale nigdy się nie udaje. Nieważne, kim jesteś. Pewnego ranka patrzysz się i jesteś starcem. Nie masz swojemu bratu nic do powiedzenia. Nie wiesz ani trochu więcej niż na początku.
Suttree przykucnął i złapał się za głowę. Niech jakiś skurwysyn mi powie, co ja tu robię, bardzo proszę, dobrze?
Jeśli myślisz, że nie żyjesz, mogę ci powiedzieć, gdzie szukać życia.
Myśliwy kryje się gdzieś w szarym lesie nad rzeką i na polach rozkwitającego sorgo, i w ścisku zwieńczonych blankami miast. Dzieło jego widać wszędy dookoła, a jego psy nie znają zmęczenia. Widziałem je we śnie, żądne dusz żyjących na tym świecie, zaślinione i dzikie, o oszalałych z głodu ślepiach. Uciekaj przed nimi.
Nikogo to nie obchodzi. To nie jest ważne.
I tu się mylisz, mój przyjacielu. Wszystko jest ważne. Jak człowiek żyje, to musi nadać swojemu życiu znaczenie. Bez względu na to, czy jest małomiasteczkowym szeryfem, czy prezydentem. Albo przegranym lumpem. To może nawet zrozumiesz pewnego dnia. Nie mówię, że na pewno. Może.
Gadają, że śmierć przychodzi nocą jak złodziej, tylko gdzie una jest? Rzucę się jej na szyję.
Stara farba na starej tabliczce niewyraźnie wzbraniała mu wstępu. Tę tabliczkę widocznie ktoś odwrócił, bo teraz napis odnosił się do świata zewnętrznego. Mimo to poszedł dalej. Powiedział, że tylko tędy przechodzi.
Kto widział w całym tym tandetnym świecie to, co dzięki spływającej nań łasce widzi dziecko, nie widział potu, zepsutych zębów i bezimiennych plam w trocinach, much, leniwej delirki ani obojętnego spojrzenia samotnych ludzi, wędrujących wśród krzykliwie kolorowych przybytków w poszukiwaniu czegoś, czego nie umieliby nazwać.
Myśliwi i drwale, nie zdejmując butów, kładli się tu niegdyś spać wokół tysięcy dogasających ognisk, a potem ruszali dalej, nasi starsi teutońscy przodkowie o oczach rozpalonych blaskiem potężnej pazerności, napływający kolejnymi falami okrutników i szaleńców o głowach pełnych bezskojarzeniowych analogii do całej ludzkiej przeszłości, szczupli Aryjczycy ze swoją unieważnioną już dziś semicką książeczką, wciąż na nowo odgrywający zawarte w niej dramaty i parabole, bezmyślni, bladzi i udręczeni pragnieniem, które mogłoby uśmierzyć jedyne ponowne pogrążenie się świata w pierwotnych ciemnościach.
Co się stało z twoim kotem? Spytał Suttree.
Nie wiem, kurde. Wygląda na to, że jak się człowiekowi zaczyna w życiu pierdolić, wszyscy od niego uciekają. Nawet cholerny kot.
Powiedziałeś mi kiedyś, że wierzysz w Boga.
Starzec machnął ręką. Może, rzekł. Ale nie mam zaś powodu myśleć, że on wierzy we mnie. och, chciałbym go zobaczyć choćby na chwilę.
Co byś mu powiedział?
No, myślę, że po prostu coś bym tam powiedział. Powiedziałbym: Zaraz. Zaraz, zaraz, zanim się zaczniesz mnie czepiać. Zanim coś rzekniesz, chciałbym się o coś spytać. To on powie: A o co? To ja się wtedy go spytam: Po co żeś mnie tu właściwie wpakował w tę całą zasraną zabawę, co? Nic a nic żem z tego nie skapował.
Nie jestem żaden tam pogan. Nie słuchaj, co ludzie gadają.
Nie.
Zawsze sobie myślałem, że jest jaki Bóg.
Tak.
Ino ja żem nigdy go nie lubiał.