Weź kąpiel, a poczujesz się jak w niebie.
Pan premier powoływał się na duchy wielkich poetów, pięknych Polaków: Norwida, Trzebińskiego. Mnie przypomniał się nasz inny mały wieszcz. Przypomniał mi się Gałczyński. Pamiętacie państwo? „Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów? Dyć oczywiście pan wojewoda” I potem dalej to leci pod koniec: „Hej, tam w Warszawie jest pan minister siwy i taki miły, przez okno rzuca spojrzenia bystre, bo chce, by dla ciebie były zimą sopelki, śniegi i lody: wszystkie zimowe wygody. Jeżeli tedy sanki usłyszysz i dzwonki ich tajemnicze, wiedz: to minister w skupionej ciszy nacisnął taki guziczek, że gwiazdki dzwonią i gwiazdki lśnią nad miastem i nad wsią”. Takie to było przemówienie, wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego z lat 30., jakże proroczy.
Mama do 1947 roku pracowała w Naczelnym Komitecie Wykonawczym Stronnictwa Ludowego jako sekretarka pewnego działacza ludowego. W każdym razie obracała się w kręgach ludowych. Była bardzo młodziutka, kiedy się spotkali z ojcem na jakimś zebraniu – urodziła się w 1925 roku. Po wojnie studiowała na UW w tym samym czasie, co ojciec. Była bardzo ładną kobietą, taką promienną – pszenną, niebieskooką blondynką. Wiem, że cieszyła się dużym powodzeniem, szczególnie wśród żydowskich komunistów, ale nie tylko. Konwicki mi kiedyś powiedział: „wszyscy kochaliśmy się w pani mamie”. Stała się komunistką pod wpływem ojca.
(Gargantua) chował się przed deszczem pod rynnę, kuł żelazo, kiedy wystygło, myślał o niebieskich migdałach, łowił ryby przed niewodem, mówił hop, zanim przeskoczył, mur przebijał głową, drapał się, gdzie go nie swędziało, budował domy na piasku, zaglądał w kuchni do garnków, łaskotał się, aby się pobudzić do śmiechu, podkuwał żabom nogi, sypał wróblom soli na pośladek, opasywał się siekierką, podpierał się workiem, studnie stawiał na piecu, wodę czerpał przetakiem, ryby łowił widłami, sarny strzelał makiem, psuł papier, bazgrał po pergaminie, rachował się bez gospodarza, chwytał dwie sroki za ogon, szukał wiatru po świecie, darowanemu koniowi zaglądał w zęby, pierdział wyżej niż dziura w zadku. Czekał aż mu pieczone gołąbki wpadną same do gąbki, troskał się o zeszłoroczny śnieg, szukał dziur na całym.
Modle się do niebios o obdarzenie najlepszymi błogosławieństwami tego domu i wszystkich jego następnych mieszkańców. Niech jedynie szczerzy i mądrzy ludzie rządzą pod jego dachem.
Gwiazdy które natury powiesiła w niebie i wypełniła ich lampy niekończącym się olejem, dają światło zagubionym i samotnym wędrowcom.
Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło.
Twoja praca wypełni większość Twojego życia, jedynym sposobem aby osiągnąć satysfakcję jest wiara w to, że wykonujesz dobrą pracę. Jedyną drogą do wykonania dobrej pracy jest kochanie tego co się robi. Jeśli tego jeszcze nie znalazłeś - szukaj, nie rezygnuj. Kiedy poczujesz to w sercu będziesz wiedział, że to znalazłeś.
Światła uliczne, jutro zmienią kolor na niebieski
I rozświetl ich pustkę na moim łóżku
Mała wyspa opada w dół rzeki
Bo życie, które się przeżyło, jest martwe
Kiedyś oczy w wodzie umoczył,
woda była szafirowa,
a kiedyś usta umoczył,
woda stała się pąsowa.
Na pewno wolałbym mieć 20 lat mniej, ale głowę tą, co teraz. Jak się czuję? Świetnie. O wszystkim decyduję samodzielnie, na przestrzeni lat wywalczyłem sobie tę niezależność, która trwa już bez mała od 10-12 lat. Wcześniej bywało różnie. Dzisiaj mocno stoję na nogach, nie jestem niebieskim ptakiem, który unosi się 30 cm nad przysłowiowymi chodnikami (śmiech). Jestem raperem, ale nie żyję jak raper...