Mówię do gwiazd: — Cudowne,
nie śpieszcie się, przystańcie.
I stanęły pod oknem
jak wiejscy muzykanci.

Mówię do gwiazd: — Cudowne,
nie śpieszcie się, przystańcie.
I stanęły pod oknem
jak wiejscy muzykanci.
Myśli nasze wciąż o niej.
Serca nasze wciąż do niej.
Wszystko dla niej. Dla ciebie,
Warszawo!
Choćbyś morzem żeglował,
choćbyś lądem wędrował,
nie wiem jaką krainą
ciekawą —
ona wezwie cię dłońmi,
sen ją w nocy przypomni
i jak dziecko zawołasz:
Warszawo!
Oto znowu po nocy dzień się przebudził wesoły,
słońce na stół mój wchodzi, dzikie wino na okno.
otwórz okno szeroko, otwórz ramiona szeroko,
popatrz: jabłko dojrzewa. Dziecko idzie do szkoły.
A Krakowowi serce
jak jabłko na jabłoni;
a skonał w Norymberdze;
a nikt nie płakał po nim.
Jesień. Leci liście.
Pobrzękuje struna.
Popatrzcie: Stwosz idzie
i zbliża się ku nam.
Księżyc jak wisielec wisi.
Wnet w dzwony uderzą mnisi
Hej, tam w Warszawie jest pan minister
siwy i taki miły,
przez okno rzuca spojrzenia bystre,
bo chce, by dla ciebie były
zimą sopelki, śniegi i lody:
wszystkie zimowe wygody.
Kiedyś oczy w wodzie umoczył,
woda była szafirowa,
a kiedyś usta umoczył,
woda stała się pąsowa.
Warszawski wiatr na Starówce i Mariensztacie
Warszawski wiatr wy się w nim jak ja zakochacie
Jemu równego nie ma na Freta i Bema i jak
szeroka ziemia pędzi warszawski wiatr…
Ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochane i miasta, i wioski,
ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochany, jedyny, nasz, polski.
– Powiedz mi, jak mnie kochasz.
– Powiem.
– Więc?
– Kocham cię w słońcu. I przy blasku świecy.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie –
nawet wtedy gdy ci łyżka spadnie.
Pod lewą powieką ukrywam pompkę wzruszenia.
Pieniądze? Jak ćmy się rozlecą.
Sława? Nieraz płakał, kto cię miał.
Przyjaźń? Szukaj jej ze świecą
nocą, na wietrze, wśród skał.
– Patrz, Kościuszko, na nas z nieba! –
raz Polak skandował
i popatrzył nań Kościuszko,
i się zwymiotował.
No, w raju, jak to w raju,
zielono i wesoło,
obiady, gadu-gadu,
wieczerze i tak w koło.
Nie wystarczy pokochać, trzeba jeszcze umieć tę miłość przenieść przez całe życie.
Na Żoliborzu są ulice takie śliczne,
Takie topole, a w topolach taki wiatr,
Gdy przyjdzie wieczór,
Świecą światła elektryczne.
I tak mi dobrze, jakbym miał osiem lat.
Mchy mówiły: „Ach, cóż za złocistość?
Chyba będzie jaka uroczystość”.
Dzięcioł z dębem rozmawiał znacząco,
że się cudo zdarzyło na łące.
Koń by też pisał wiersze,
gdyby mu dać sto złotych,
też miałby aspiracje,
ambicje i tęsknoty.