Widziałem Francję, widziałem Chiny, widziałem majtki jednej dziewczyny.
Żona powiedziała mi niedawno, po zażartej awanturze o wystrój domu: "Już Cię nie kocham". A ja na to: "Masz jeszcze jakieś inne rewelacje?" (...) Bo gdyby chciała zerwać nasze małżeństwo, doprowadzić je do punktu, z którego nie ma powrotu, musiałaby powiedzieć: "Już Cię nie szanuję". O, to byłby koniec. Jedną z licznych a niepotrzebnych katastrof amerykańskich, która spada na nas obecnie,(...) jest to, że tyle ludzi rozwodzi się dlatego, że już się nie kochają. To zupełnie tak, jakby zmieniać samochód na nowy, bo ma już pełne popielniczki. (...) Chętnie powtarzam sobie, że Jezus tak naprawdę powiedział po aramejsku: "Szanujcie się wzajemnie". Wtedy jest to dla mnie znak, że On naprawdę chciał nam pomóc nie tylko w życiu wiecznym, ale i doczesnym. Z drugiej strony, skąd miał wiedzieć, jak idiotycznie wysoko Hollywood podniesie poprzeczkę dla słowa "miłość".
Pytanie: Jakiego słowa lub zwrotu najbardziej pan nadużywa?
Odpowiedź: Przepraszam.
Jesteśmy na Ziemi, żeby zbijać bąki. I nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej.
Kiedy ktoś do mnie mówi: "Kocham cię", czuję się, jakby mi przystawiono pistolet do głowy. Czy w takiej sytuacji można powiedzieć coś innego niż to, czego domaga się osoba trzymająca broń? "Też cię kocham". Niech szlag trafi miłość i niech żyje coś innego, czego nie potrafię nazwać, ani opisać.
Przypominam sobie, że kiedy mijaliśmy kościół katolicki, Dziadek powiedział: "Jak uważasz, czy twój tata jest dobrym chemikiem? Bo oni tutaj zamieniają pieczone na sodzie krakersy w mięso. Sądzisz, że twój tata potrafiłby zrobić coś takiego?". A kiedy mijaliśmy kościół zielonoświątkowców, powiedział: "Ich umysłowi giganci święcie wierzą, że każde słowo w książce, która została sklecona przez grupę kaznodziejów 300 lat po narodzeniu Chrystusa, jest prawdziwe. Mam nadzieję, że ty, kiedy dorośniesz, nie będziesz miał takiego głupiego stosunku do słowa drukowanego".
"Tańczący błazen" podobnie jak wiele utworów Trouta, mówiło o tragicznej niemożności porozumienia się.
Oto jego fabuła: Niejaki Zog przybywa na Ziemię latającym talerzem, by powiedzieć, jak zapobiegać wojnom i leczyć raka. Przywozi te wiadomości z planety Margo, której mieszkańcy porozumiewają się za pomocą pierdnięć i stepowania.
Zog wylądował nocą w stanie Connecticut i zobaczył dom w płomieniach. Wpadł do domu, popierdując i przytupując, żeby ostrzec ludzi o straszliwym niebezpieczeństwie.
Pan domu roztrzaskał mu głowę kijem golfowym.
Książka nosiła tytuł "Maniacy w czwartym wymiarze" i jej autorem był Kilgore Trout. Była to historia o ludziach, których schorzenia umysłowe nie dają się uleczyć, ponieważ ich przyczyny leżą w czwartym wymiarze i trójwymiarowi ziemscy lekarze nie potrafią ich sobie nawet wyobrazić.
Najgorszą wadą Boga wcale nie jest to, że rzadko się objawia. Wręcz przeciwnie: sęk w tym, że on właściwie bez przerwy trzyma za kołnierz Ciebie, mnie i w ogóle wszystkich ludzi.
Jeśli chcesz wiedzieć, co to granfalon,
spróbuj obrać ze skórki bańkę mydlaną.
Wszechświat jest bardzo wielki. Starczy w nim miejsca na całą masą ludzi, z których każdy będzie miał rację, chociaż nie zgodzi się z żadnym innym.
W epoce wielkich mózgów wszystko, co da się zrobić, będzie zrobione - więc lepiej siedź na dupie.
Aż kiedyś ten szalony świat dobiegnie kresu i na koniec
Bóg pozabiera nam zabawki, które nam były pożyczone
I jeśli wtedy, w owym dniu urągać Bogu zechcesz
Bluźnij, przeklinaj, rób co chcesz, on tylko się
uśmiechnie.
Jego matka natychmiast zrozumiała moją chorobę, zrozumiała, że to mój świat jest chory, a nie ja.
Matka grywała w zastępstwie organistów w kościołach kilku różnych wyznań w mieście. (...) Mówiła, że zostanie członkiem jednego z tych Kościołów, gdy tylko zorientuje się, który z nich ma rację. Nigdy się jakoś nie zdecydowała (...)
Ziemia jest jedyną planetą, na której wspomina się o czymś takim jak wolna wola.
Szarlataneria polityczna służyła zdobywaniu stanowisk i nigdy nie przenoszono jej w sferę życia prywatnego. Natychmiast po objęciu stanowiska członek tej klasy stawał się- niemal bez wyjątku- wzorem rzetelności.
Dostałem dobry z Fizyki i Chemii, ale zarówno jedno, jak i drugie miałem tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Amerykańskie samoloty, podziurawione, z rannymi i zabitymi na pokładach, startowały tyłem z lotniska w Anglii. Nad Francją naleciało na nie tyłem kilka niemieckich myśliwców, wysysając pociski i odłamki z niektórych bombowców i członków załogi. To samo zrobiły z zestrzelonymi amerykańskimi samolotami na ziemi, które wzbiły się tyłem w powietrze, zajmując miejsca w szyku. Bombowce nadleciały tyłem nad płonące niemieckie miasto. Tam otworzyły swoje luki bombowe i jakieś cudowne promieniowanie magnetyczne, które stłumiło pożary, zebrało je do stalowych pojemników i wciągnęło te pojemniki do brzuchów samolotów. Tam zostały one ułożone w równiutkie rzędy. Niemcy na dole mieli swoje własne cudowne urządzenia. Były to długie stalowe rury, które wysysały odłamki z ciał ludzi i samolotów. Mimo to nadal było kilku rannych Amerykanów i kilka uszkodzonych bombowców. Dopiero nad Francją pojawiły się ponownie niemieckie myśliwce i zrobiły porządek, tak że wszystko było jak nowe.
Po prostu nie mogę zrozumieć, jak sama tylko prawda może komuś wystarczać.