Panująca ideologia? Konsumeryzm, fetyszyzm rzeczy, przedmiotów, towaru. Np. żywy dziś kult butów. Butów, których kształty przybierają najdziwaczniejsze formy i rozmiary, a im bardziej są one pokraczne i zwariowane - tym zabawniej i lepiej.
Samotność czasem wywyższa - w cudzych i własnych oczach. Zwłaszcza jeżeli jest połączona z poczuciem misji, z aurą tajemniczości, którą nikt nie odważy się przeniknąć.
Wolność a twórczość to napięcie i jednocześnie szansa spełnienia. Wolność to możliwość twórczości, ale ona sama nic nie tworzy. Jej niebezpieczeństwa dla artysty - może usypiać, rozbrajać, rozleniwiać. Często urodzeni w niewoli, okuci w powiciu tworzyli rzeczy największe.
Bo ci, co niżej, chcieli wyżej, kto był 43, chciałby 26, kto 78, pożądał 32, kto 57, piął się na 29, kto 67, walił prosto na 34, kto 41, pchał się na 30, kto 26, liczył na 22, kto 54, podgryzał 46, kto 39, po cichu wsuwał się przed 26, kto 63, drapał się na 49, i tak ku górze, ku górze bez końca...
Był to teatr jednego aktora, w którym aktorem i reżyserem był szach. Resztę stanowili stażysci.
Tak jak wtedy, tak i teraz nie ma jednej Afryki. Nie można o tym zapominać. Afryk jest wiele, cztery co najmniej: Afryka Północna, ogromny pas rozciągający się od wybrzeża Morza Śródziemnego do Sahary, Afryka Zachodnia, Afryka Wschodnia i Południowa. Każdy z tych regionów jest zupełnie inny.
Dziennikarstwo nie istnieje bez człowieka. Relacje z innymi to niezbędny element naszej pracy. Musimy znać się trochę na psychologii, rozumieć ludzi, wiedzieć, jak z nimi rozmawiać i jak się do nich odnosić.
Jestem zwolennikiem pisania z pasją. Im więcej emocji, tym lepiej dla czytelnika. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości: najlepsze teksty dziennikarskie to teksty napisane z pasją, teksty potrafiące oddać niekłamane zaangażowanie w sprawę piszącego o niej dziennikarza. Emocja jest siłą tekstu.
Spojrzałem do kalendarza, bo nie miałem już poczucia czasu, to znaczy czas zatracił dla mnie wszelką podzielność, wszelką wymierność, rozleciał się, rozpełznął jak zwłókniały tropikalny opar. [...] Życie biegło mi od zdarzenia do zdarzenia, w nieokreślony sposób zmierzało do niewiadomego celu.
Sposób myślenia polityka i narkomana jest podobny: jednokierunkowość, niespokojna, obsesyjna potrzeba nieustającego zaspokajania swojej żądzy. [...] Podobnie jak narkoman, który codziennie potrzebuje następnej dawki narkotyku, tak polityk musi stale wstrzykiwać sobie kolejne porcje politykowania.
W sumie - obie strony są silne i na swoich miejscach. Silna jest władza, gdyż przeciwnik nie zagraża jej fizycznie, i silna opozycja - poczuciem swojej moralnej wyższości, swojej racji. W ten sposób od lat panuje między nimi impas, sytuacja patowa, układ napiętej równowagi, który mimo – upływu czasu nie przechyla się na żadną stronę.
Zgodnie z konstytucją Gwatemali, której przestrzega się wtedy, kiedy jest to wojsku wygodne, stan wyjątkowy oznacza przejęcie całej władzy przez armię. I więcej: działań armii nie ogranicza wtedy żadne prawo, słowem może robić, co chce. Jest to swoisty rodzaj przewrotu wojskowego przy zachowaniu form legalizmu.
W Ameryce Łacińskiej jest rzeczą zwyczajną, że jeśli grupie oficerów przewrót nie wyjdzie, jadą za granicę albo uciekają do lasu, a potem, kiedy emocje już opadną, wracają do koszar i znowu po jakimś czasie zaczynają obmyślać kolejny przewrót: po to w końcu ci oficerowie są.
Zapytany [kandydat na prezydenta Gwatemali], co zrobi, jeżeli przegra, odpowiedział: "Zrobię przewrót wojskowy".
W wyborach głosowało na niego 235 tysięcy ludzi, co stanowi 4, 5 procenta mieszkańców Gwatemali. (Blisko 80 procent ludności tego kraju nie ma prawa głosu, ponieważ nie umie czytać i pisać). Te 4, 5 procenta wystarczyło żeby został wybrany prezydentem republiki.
{...] jesienią 1953 roku Arbenz [prezydent Gwatemali] skonfliskował blisko połowę odłogów United Fruit - 83 tysiące hektarów. Skandal polegał na tym, że Arbenz próbował stworzyć niedopuszczalny precedens: próbował naruszyć terytorium monopolu USA. W mentalności Departamentu Stanu teren należący do prywatnej spółki USA, choćby leżał na końcu świata, jest traktowany jako przedłużenie obszaru Stanów Zjednoczonych. Dotknąć takiej ziemi to jakby naruszyć świętość granic państwa amerykańskiego. Kto nie zna tej mentalności, nie rozumie ogromu problemów, jakie piętrzą się przed każdym śmiałkiem, który odważy się - w granicach własnego państwa - urwać monopolowi USA pół hektara jałowego piachu.
Jego [Jacoba Arbenza Guzmanowa, od marca 1951 prezydenta Gwatemali] tragedia polegała na myśleniu prostolinijnym i na mówieniu prawd oczywistych. Takie myślenie i takie mówienie są w Ameryce Łacińskiej niedopuszczalne.
Historia uczy, że jeśli Waszyngton zacznie się komuś przyglądać, podejrzany musi popaść w nieszczęście.
Rząd nie przejawia najmniejszej troski o szkolnictwo. Przekonywająco wytłumaczył to kolumbijskiemu reporterowi, Luisowi Murillo, jeden z ministrów Gwatemali: - Dokąd byśmy zaszli, mój panie, gdyby ta kupa łbów nauczyła się myśleć?
Nauczanie historii mojego kraju jest smutnym zajęciem - powiedział mi profesor gwatemalski. Nie umiałem zaprzeczyć. W trakcie tej rozmowy przyszła mi do głowy myśl absurdalna: może to i lepiej, że tylko co dziesiąte dziecko chodzi w Gwatemali do szkoły? Bo jaką mentalność musi kształtować taka historia?
Generał [Napoleon Bonaparte] miał różne mądre powiedzonka: "Naród trzeba głodzić - mówił - głodny naród zajmuje się walką o chleb i nie ma czasu na walkę z rządem".