Afrykanie są bardzo religijni, to mentalność niesłychanie religijna, głęboko wierząca w istnienie sił przyrody, świata przodków, świata nadprzyrodzonego.

Afrykanie są bardzo religijni, to mentalność niesłychanie religijna, głęboko wierząca w istnienie sił przyrody, świata przodków, świata nadprzyrodzonego.
Gdy pisałem o różnych – w Afryce i Europie – pojęciach czasu, chodziło mi o to, żeby pokazać, iż to, że im, w Afryce, się nie spieszy, to tylko jedna strona zagadnienia. Dla mnie ważniejsze było to, że ci ludzie są organizatorami czasu. My jesteśmy niewolnikami czasu, oni – jego panami.
W Afryce kontakt międzyludzki jest wartością podstawową. Afrykanin nie umiałby żyć sam. Nawet gdyby mógł sam przetrwać materialnie, czułby się skreślony, wyrzucony, zdegradowany. Życie społeczne, zbiorowe nadaje rangę jego własnej osobowości.
Taki kontynent jak Afryka to tysiąc różnych kultur często ze sobą sprzecznych. Tak więc jedne kultury są bezbronne, ale inne wręcz przeciwnie. (...) Pewnie dlatego wielcy antropolodzy jak Basden, Evans–Pritchard czy inni ograniczali się zawsze do opisania jednej społeczności, np. Nuerów czy Ibo. Wiedzieli, że wyjście z tej jednej, małej grupy jest równoznaczne z wejściem do zupełnie innego świata.
Nocą gwiazdy nad Saharą są ogromne. Takich gwiazd nie ma nigdzie na świecie. Światło tych gwiazd jest zielone i oświetla całą pustynię. Trudno to opisać słowami, to po prostu warto zobaczyć.
Bar afrykański to Forum starożytnego Rzymu, to rynek średniowiecznego miasteczka, to paryska winiarnia Robespierre’a. Tu się rodzą opinie, bałwochwalcze albo niszczące. (…) Plotki, gorączka i tłok. Tu ustalają cenę za jedną noc, tam układają program rewolucji, obok ktoś zaleca dobrego czarownika, a dalej opowiadają, że był strajk. Wszystko macie w takim barze; klub i lombard, deptak i kruchtę, teatr i szkołę, knajpę i wiec, burdel i komitet partyjny.
Teatr afrykański nie jest tak rygorystyczny jak europejski. Wszędzie może zebrać się przygodna grupa ludzi i odegrać na poczekaniu wymyśloną sztukę. Nie ma tekstu, wszystko jest produktem chwili, przygodnego nastroju, żywiołowej wyobraźni. Wszystko jest tematem: jak policja łapie szajkę złodziei, jak kupcy walczą, aby im miasto nie odebrało placu targowego, jak żony rywalizują ze sobą o męża, który jest zakochany w jakiejś innej kobiecie. Treść musi być prosta, a język zrozumiały dla wszystkich.
Język bantu nie zna czasu przyszłego, dla ludzi Bantu nie istnieje pojęcie przyszłości, nie dręczy ich myśli, co stanie się za miesiąc, za rok.
Wszyscy nasi wrogowie żywią się ciemnotą ludu i dużo płacą, żeby wojna plemion trwała bez końca. (…) Mamy sto plemion i musimy zbudować z nich jeden naród. Ile to potrwa? Nikt nie wie. Musimy oduczyć ludzi nienawiści. Musimy wprowadzić zwyczaj podawania ręki. To jest kraj nieszczęśliwy, tak jak są nieszczęśliwi ludzie, którym życie nie chce się ułożyć. Przez ostatnie dwieście lat Portugalczycy ciągle organizowali zbrojne ekspedycje, żeby podbić całą Angolę. Nie było pokoju. Piętnaście lat prowadziliśmy wojnę partyzancką. Żaden kraj Afryki nie miał takiej długiej wojny. Żaden nie był tak zniszczony.
W Afryce dzieci zabijają dzieci masowo, i to od lat, ot bardzo dawna. Właściwie współczesne wojny na tym kontynencie to wojny dzieci.
Afryka - to wieczne trwanie.
Świat przeciętnego Afrykanina jest inny - to świat ubogi, najprostszy, elementarny, zredukowany do kilku przedmiotów - jednej koszuli, jednej miski, garści ziarna, łyka wody. Jego bogactwo i różnorodność wyrażają się nie w postaci materialnej, rzeczowej, dotykalnej i widocznej, ale w tych symbolicznych wartościach i znaczeniach, jakie przydaje on rzeczom najzwyklejszym, przez nie wtajemniczonych niedostrzegalnym, bo nijakim. Oto pióro koguta może być uznane za latarnię oświetlającą drogę w ciemnościach, a kropla oliwy - za tarczę chroniącą przed kulami. Rzecz nabiera wagi symbolicznej, metafizycznej, ponieważ tak zdecydował człowiek, który przez swój wybór uwznioślił ją, przeniósł w inny wymiar, w wyższą sferę bytu - do transcendencji.
Afryka, poza islamską Północą, nie znała pisma, historia była tu zawsze ustnym przekazem, legendą podawaną z ust do ust, mitem zbiorowym tworzonym bezwiednie u stóp mangowca, w głębokich mrokach wieczoru, w których odzywały się tylko drżące głosy starców, bo kobiety i dzieci milczały zasłuchane.
Jeżeli na wsi jest nauczyciel, miejsce pod drzewem służy za klasę szkolną. Rano ściągają tu dzieci z całej wsi. Nie ma klas ni granic wieku, kto chce przychodzić - przychodzi.
Duch Afryki przybiera zawsze postać słonia. Bo słonia nie może pokonać żadne zwierzę. Ani lew, ani bawół, ani wąż.
W Europie człowiek na ulicy zmierza na ogół do określonego celu. Tłum ma kierunek i rytm, rytm często nacechowany pośpiechem. W mieście afrykańskim tylko część ludzi zachowuje się podobnie. Reszta nie idzie nigdzie: nie ma dokąd i po co. Snują się, przesiadują w cieniu, gapią się, drzemią. Nie mają co robić. Nikt na nich nie czeka. Najczęściej są głodni. Najmniejsze wydarzenie uliczne – kłótnia, bójka, schwytanie złodzieja – zgromadzi od razu tłum tych ludzi. Bo są tu wszędzie – bezczynni, nie wiadomo, na co oczekujący, nie wiadomo, z czego żyjący – gapie świata.
Poranek i zmierzch – to najprzyjemniejsze godziny w Afryce. Słońce jeszcze nie pali albo już nie doskwiera – daje istnieć, daje żyć.
Filozofia Amharów jest pesymistyczna, smutna, dlatego ich spojrzenia są smutne, a przy tym czujne i wypatrujące, twarze mają poważne, rysy napięte, rzadko zdobywają się na uśmiech.
Całą noc w Addis Abebie szczekają psy, jest to psie miasto, pełne psów rasowych i zdziczałych, skołtunionych, zjadanych przez robactwo i malarię.
W wierzeniach afrykańskich istnieje pogląd, że ktoś umiera naprawdę dopiero wówczas, kiedy umrze ostatni z tych, którzy go znali i pamiętali. To znaczy ktoś przestaje istnieć, kiedy odejdą z tego świata wszyscy nosiciele pamięci.