Pamiętam, jak ogarnęła mnie czułość tak potężna, że powodowała mi bóle w brzuchu, i co jakiś czas miałem wrażenie, że omdlewam. Wiem na pewno, że ten ból w brzuchu, bardzo wyraźny, nie był z głodu. Na pewno nie. Czułość obejmowała mnie jak woda lub słońce albo wiatr. Nieprzebranie.
Bo wiem już od dosyć dawna, już od dosyć dawna się przekonałem i wiele nad tym studiowałem w miejskich bibliotekach, i myślałem, i wiem, że ci najwięksi to nie są wcale ci najwyżej, tylko ci najniżej. Tych trzeba całować w rękę uniżenie. A nie tych, co otoczeni są światłem splendoru. O, większość tych powinna być przez psy rozszarpana albo przez kruki.
To samo już nigdy nie będzie. Już się nie wróci. Może być lepiej albo gorzej. Raczej gorzej. Wolę tak mówić i nawet tak uważać, bo nadzieja mogłaby mnie trochę osłabić, zmylić mnie. Nadzieja jest niedobra. Wiara jest dobra. Najlepsza. Ja właśnie wierzę niezmiernie. Ze wszystkich moich głębin. Wierzę, że ktoś mnie kiedyś odkryje, moje dobre serce, mój język jeden, a nie dwa. Ktoś mnie kiedyś doceni całego: jaki jestem prosty. Zawsze w to wierzyłem. Od samego początku.
(...) bo Ty może nie wiesz nawet, że każde Twoje "Edward" zamykało mnie w Tobie najmiłośniej i nie pragnąłem już wcale wędrować, nigdzie i nigdy, tylko tak znikać w tobie miękko, łagodnie.
Jest noc i nie ma w niej czułości. Patrzę na innych. O, usnąć! Usnąć w tej zawsze przeklętej godzinie! Usnąć, by niczego nikomu nie zazdrościć.
(...) opadła mnie nienawiść, która zawsze wieczorem wypełnia mnie, jakby to ona tylko była łupem każdego dnia całego. A przecież wiem, że nie jej szukałem rozdzierającej, lecz czułości odrobinę, pyłku czułości szukałem przez cały dzień po tym mieście, jego mostach, ulicach między mostami, wszędzie, i zawsze otwarty jestem na czułość, jej mosty, ulice między mostami, bo tego mi zawsze brakowało, i dlatego zabiłem tamto wszystko i porzuciłem tamto wszystko, co tak kochałem, bo nie było czułości u nich dla mnie.
Miałem nie wracać do tyłu, nie cofać się w tył myślami, ale to nie można jednak. W pociągu wszystko się przypomina jednak. Wszystko wraca do głowy samowolnie. Bez wysiłków żadnych myślowych. Jeszcze się jedno nie skończyło, to już drugie się zaczyna. Jeszcze się trzecie nie skończyło, to już czwarte. Taki jest układ znowu swoisty.
Każdy ruch może być ostatni. Każdy jeden ruch może być przedśmiertelny.
Bo są takie chwile sprzyjające przed oczami i w życiu, że pragnie się mówić i pragnie się słuchania dla tego mówienia, bo wiedząc tym bardziej, że następna taka chwila słaba nie przyjdzie prędko, a wszystko narasta ciągle w tym milczeniu i zawziętości, i to może być bardzo niebezpieczne, ten wybuch kiedyś nagły możliwy, to pęknięcie nagłe i to rozlewisko potem ropy niewymówionej niewysłuchanej. Ale trudno jest niepomiernie znaleźć ucho, oko i serce wdzięcznie słuchające.
Bo otwarły mi się wszystkie dawne rany stare, te zabliźnione, tak sądziłem, i cały byłem jeszcze raz kaleczony przez to wszystko, co już raz mnie kaleczyło, a potem zabliźniały się długo moje rany, bo trudno zapominam moim winowajcom, więc goiło się to wszystko długo bardzo, żeby w tej chwili na powrót się otworzyć, i cały byłem jeszcze raz kaleczony.
Życie, drogi panie, jest jak poker. Kto ma pieniądze, wygrywa i może bluffować.
Po co, tak pytam, oczy są? Ja teraz stanąłem. Ja teraz stanąłem i patrzyłem na wschód, i mówię, że oczy o tej godzinie są po to, żeby patrzeć na słońce wstające.
Ten prezent jakiś, który chciałem im zrobić, pomyślałem sobie, że to będzie też prezent ode mnie dla miłości w ogóle, która to potrafi, że kamień drży jak listek brzozowy na wietrze.
Wierzę, że ktoś mnie kiedyś odkryje, moje dobre serce, mój język jeden, a nie dwa. Ktoś mnie kiedyś doceni całego: jaki jestem prosty. Zawsze w to wierzyłem. Od samego początku.
Stanąłem i patrzyłem na wschód, i mówię, że oczy o tej godzinie są po to, żeby patrzeć na słońce wstające. Bo to jest prawdziwa największa sława i jeszcze raz mówię, że ludzie o tej godzinie powinni wszyscy na progi swoich domów wychodzić, bo niewiele jest nam dane, niewiele jest nam dane. I przecież wiemy, wiemy, tę jedną rzecz najsławniejszą, że przecież kiedyś, gdzieś tam, kiedyś, gdzieś tam przecież, gdzieś tam umrzemy, zginiemy, w. ziemię nas zakopią, w piach, ciemności nas pokryją. Wieczne ciemności nas pokryją i nigdy już światło nas nie dotknie, nigdy już więcej nie odbije się w naszych oczach blask. Dlatego, przez tę pamięć, mówię, ludzie w porze świtania powinni na progi swoich domów wychodzić i przywitać dzień wstający, słońce wschodzące nad półkulą.