Dramat w dwóch aktach. Tematem utworu jest zakład Boga z Mefistofelesem, o duszę tytułowego doktora Fausta.
Przypuszczacie, że was mamię?
że niepewna moja droga?
że podchodzę, łżę i kłamię?
oto macie astrologa —
on niech mówi!!
— Nuże! — rozkop
kanały w nieba rozłogu
i odczytaj nam horoskop,
dobry panie astrologu.
Podobien człowiek wielce do świerszcza, co wstaje
na wydłużonych nóżkach - skacze i rzępoli,
i brzęczy skargą zrzędną o tym, co go boli....
Niechaj i wreszcie z dobrymi cieniami zły duch przepadnie w zapomnieniu głuchem, z którym się chętnie młodość żeni snami, co mi w zaraniu wrogiem był i druhem. Żegnajmy wszystko, co już poza nami — i na wschód słońca mocnym lećmy duchem. Wszelkim wyprawom niech Muzy przewodzą, miłość i przyjaźń niech nam życie słodzą. Z wami po jednym zawsze idę torze, o, przyjaciele, w wspólności bogatej; społem czujemy, że braterstwo może z małego kręgu liczne stworzyć światy. My nie pytamy się w upartym sporze, przecz ten niechętny, a ów lodowaty — czcimy radośnie z myślą równie chrobrą antyczność jak i każde nowe dobro. Szczęśliw, kto sztukę, wolność w sobie czuje! — każdej go wiosny wabi łąk uroda; kto niezwadzony losem się raduje, temu trop ducha własnego świat poda. Żadna przeciwność nóg mu nie skrępuje, wciąż naprzód dąży — bo tak chce przyroda. Z góry pogłosem dzikie drżą wiszary — to ducha czasu butne grzmią fanfary.
Gdy Bóg, nasz Pana za co, dobrze wiem -
Z powietrza strącił nas w najgłębszą z kotlin,
Gdzie się centralnie żarząc, jednym tchem
Wieczysty płomień z wolna do nas dotlił,
Przy blaskach zbytniej tej iluminacji
Znaleźlim się w dość przykrej sytuacji.
Dalejże, diabły wszystkie, kaszleć społem,
Parskać i dmuchać tak w górę, jak dołem:
Piekło aż puchło, smród godzien Sodomy,
Ależ był gaz! To już szło wprost w ogromy
Aż ziemi kora, bez względu, czy cienka,
Czy gruba z trzaskiem zaczynała pękać.
Dziś innym już trzymamy to uchwytem.
Co było niegdyś dnem teraz jest szczytem,
I wiedzę swoją opierają mistrze
Na obracaniu niskiego w najwyższe,
Bo wyszlim z kaźni dusznego więzienia
w nadmiar wszechwładzy swobodnego tchnienia.
MEFISTOFELES
opamiętał się
Cóż to się ze mną dzieje?! — Jak Hiob pokryty cały jestem wrzodami — i grozą przybity. A jednak tryumfuję! — gdy myśl swą przemierzam, sobie i pochodzeniu ufam i zawierzam; o, zacna krwi diabelska, przecież jesteś górą! Czarodziejstwa miłości wyłażą ci skórą! Przeklęty płomień już się wypalił, nie piecze; przeklinam w żywy kamień, w czambuł wam złorzeczę!
Pozór – rzecz chwili, świat o nim zapomni,
Prawdę zastaną jeszcze i potomni.
Kto chce mieć rację, a językiem wada,
Do swojej racji się dogada.
FAUST
To wy, nieszczęsne strachy, w zło wiedziecie ludzi, wasz omam po tysiąckroć rodzaj ludzki trudzi. Dni obojętnych zamieniacie trwanie w męki, okowy twarde, wstrętne zamieszanie. Trudno się schronić, wiem, przed demonami, nierozerwalne więzy wiążą nas z duchami; ale twoje podstępy mnie, trosko, nie wadzą, nie uznaję cię! Pomiatam twą władzą!
FAUST
Dzisiaj idę w mądrości, dziś idę w rozwadze. Już dostatecznie krąg ziemi poznałem, w zaświaty mierzyć — próżnym ducha szałem! Głupiec, kto szuka tęsknymi oczami sobie podobnych ponad obłokami! Niech stoi twardo, niech patrzy pojętnie; Dzielnemu ziemia odpowiada chętnie. Po cóż te wzloty ku wieczności szczytne?! Poznanie jego winno być uchwytne. Niech tak pomiernie dni przeżywa swoje; ani go strachy zmogą, ani niepokoje; w dążeniu naprzód znajdzie szczyt i skłony — on — nigdy niczym nie zaspokojony!
FAUST
Więc jeszcze nie wywiodłem ku wolności ducha?! Gdybym potrafił mosty poza sobą spalić, wyzbyć się czarnoksięstwa, zaklęcia oddalić, i przed naturą stanąć w mocy niezawodnej — ten trud byłby zwycięski i człowieka godny. Byłem człowiekiem, zanim ducha w mroki wpiąłem, nim bluźnierstwem świat cały i siebie przekląłem. A teraz na powietrzu tyle siły wrogiej, że nikt nie wie, jak umknąć i jak jej zejść z drogi. Dzień się mądrze uśmiecha i radośnie świeci, noc nas łowi w majaków przeraźliwe sieci; z łąk kwiecistych wracamy, z słonecznego rana, nagle wrona zakracze; co kracze? — „przegrana”. Tysiące zabobonów myśl naszą oblega: „na psa urok”, „zły omen”, „uważaj” — przestrzega. Tak spłoszeni, strwożeni — jesteśmy wciąż sami.
NEREUSZ
alić zawszem pomagać chciał najlepszym z łudzi. Nadaremno — przekora stoi na zawadzie — wszyscy zawsze działali źle, wbrew mojej radzie.
TALES
Nic w naturze nie znaczy złudny przelot godzin, wszystko tu musi dojrzeć do swoich narodzin, wszystko przyjmuje postać przewidzianą z góry — prawo rozwoju pierwszym jest prawem natury.
CHIRON
Szedłem ci ja z pomocą, tam gdzie bohatera rannego sen już morzył śmiertelnością cichy; dziś zaniechałem, niech się kunszt nie poniewiera, dziś — konowały leczą, babiny i mnichy.
FAUST
Nowy duch wstąpił we mnie, czar mnie opromienia — wielkie mitu postacie, o wielkie wspomnienia!