Drohobycka atmosfera wzywała mnie do buntu. Brutalność złowrogich szubrawców, którzy robili wówczas karierę w Drohobyczu była tak jawną i publiczną, że nie trzeba było zaiste być socjalistą, ażeby znienawidzić tę zbrodniczą „produkcję”, ugruntowaną na naturalnych skarbach matki ziemi i na bezgranicznym wyzysku kilku tysięcy rusińskich chłopów, kopiących wosk ziemny w Borysławiu.
Trzeba załodze tych czterdziestu paru zakładów, które strajkowały, powiedzieć, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy, jak oni swoim postępowaniem szkodzą krajowi. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem (...) - tym lepiej dla sprawy. (...) To musi być atmosfera pokazywania na nich jak czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle na świecie chodzą.
Energia buntu przekształciła się w energię emigracyjną.
Miałem to szczęście, że mogłem grać u Kutza. Ogromnie dużo zrobił dla Śląska, pokazał zawiłości tego społeczeństwa, jego piękno i brutalność. [...] Mój ukochany Śląsk! Choćbym kolejnych 50 lat żył poza nim, umrę jako Ślązak.
Trzeba będzie zebrać tam radomiaków i powiedzieć im, jak my ich nienawidzimy, jacy to są łajdacy […]. Uważam, że im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem, tym lepiej dla sprawy. To musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami, że w ogóle po świecie chodzą.
W momencie dokonania się transformacji ustrojowej, zaczęło brakować powodu do buntu. Od tego momentu filmy przestały powstawać przeciwko czemuś lub komuś. A wcześniej często nie było ważne czy film jest dobry, tylko jak mocno wali w tyłek komunizm. W obliczu nowej sytuacji trzeba było stanąć na nogi i zdać sobie sprawę, że liczy się także pewna estetyka, wartość dramaturgiczna. Połowa z filmów, które w tamtym okresie zrobiłem, jest nic nie warta, mimo iż większość z nich była głośna, uderzała w ustrój, w którym żyliśmy. W tej chwili są one nie do oglądania. Te ważniejsze uratowały się dlatego, że wynikały z przekonania, iż nie trzeba uderzać w rzeczy społeczne, podstawowe. Powinno się robić kino prawdziwe. Jeśli uderza się w rzeczy, które nie są prawdziwe, to jest to do dupy. Natomiast jeśli film ma psychologię, opowiada o ludzkim cierpieniu, namiętnościach, które zostają pogrzebane, to zaczyna być dobry, prawdziwy.
Kaczyński myślał serio o wspólnym rządzie z Platformą. Ja byłem sceptyczny. Od początku uważałem za właściwszą koalicję z LPR i Samoobroną. Chciałem, aby zmianę Polski przeprowadzały choćby na początku partie reprezentujące różne odmiany społecznego buntu wobec III RP i wykluczenia z transformacji. PO przynajmniej poprzez KLD-owskie kierownictwo to był i jest jednak żywioł III RP.
[…] kiedy wyjeżdżałem do Paryża, to było bardzo przyjemnie, ale ja tam oddalałem się od muru, który mam tutaj. Szalenie ważna rzecz, taki mur… […] Wydawało mi się śmieszne traktować moją ideę, którą, muszę przyznać, zawsze uważałem za wielką, jako kontestację umysłowego bagna tych wszystkich policjantów od kultury i życia ludzkiego naokoło. Pojęcie emigracji było sprzeczne z moją naturą buntu, protestu, z potrzebą istnienia muru, o który mógłbym bić głową, co oznacza zawsze dla mnie twórczość.
Mieliśmy wielkie święto w Warszawie. Jak agencję pokazywały Warszawę, to myślałem, że to przepiękne, najpiękniejsze miasto na świecie. Atmosfera na tym spotkaniu była doniosła, wydaje mi się, że wszyscy zachowywali się życzliwie i sympatycznie, a potem się okazuje, że Kaczyński wychodzi i wita się ze mną, a jakiś dziwny człowiek biega za nim z telefonem i próbuje nagrywać i robimy z tego gorszą wersję komedii Szekspira "wiele hałasu o nic"
Ale jawnego buntu dopuściliście się o tu:
"Zabrał mi wszystko, Jaśko mój sokół.
Pisze się Jaśko, a znaczyć ma Wańka.
Pisze się Halka, znaczyć ma Polska.
I Jaśko sokół zabrał. Co?..."