Warto zatem kontrolować Amerykę, bo nie ma ona dzisiaj konkurenta do władzy nad światem. Podobnie jak warto kontrolować np. globalne korporacje farmaceutyczne, które urządzały w Nigerii doświadczenia na dzieciach, a kiedy dzieci umierały, szantażowały skorumpowanego prokuratora generalnego Nigerii, żeby zapłacić o kilkadziesiąt, a może o kilkaset milionów dolarów mniej odszkodowania. Dzięki wikiliksowi to już nie są „oszczerstwa” z poziomu lewackich zinów czy ostatnich powieści Johna Le Carre, nie jest to wytwór wyobraźni demonicznych „ekoterrorystów” (...).
W Powstaniu Warszawskim zginęło, w zależności od szacunków, od 1570 do, maksymalnie, 2000 żołnierzy niemieckich.(...) I w zależności od szacunków zginęło w nim od 130 000 do 180 000 powstańców i cywilnych Warszawiaków. W najbardziej nieprzychylnym dla Powstania wyliczeniu, na jednego zabitego niemieckiego żołnierza przypada stu Polaków. Gdyby utrzymać taką proporcję strat nieco dłużej, Niemcy mogliby zdziesiątkować naród średniej wielkości płacąc za to jedną swoją dywizją. Nazywanie tego „walką” jest kłamstwem. Kontynuowanie tej „walki” przez 63 dni jest zbrodnią. I słusznie Jarosław Marek Rymkiewicz rozpoczął swoją literacką akcję na rzecz oficjalnego przemianowania Powstania Warszawskiego po prostu na „masakrę”.
W dzisiejszym świecie wybieramy pomiędzy kapitalizmami. Jest kapitalizm azjatycki, bez związków zawodowych i bez prawa pracy, z pracą dzieci, z mafijną jedynie „regulacją rynku”. Mamy tam fabryki, a czasem obozy, które są – delikatnie mówiąc – bardziej Fordowskie od taśm Forda. Jest kapitalizm amerykański, na którym Obama próbuje zaszczepić jakieś strzępy europejskich regulacji i europejskich powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych. I mamy kapitalizm Unii Europejskiej – właściwie jedyną (nie mówię „ostatnią”, bo przecież jestem z urodzenia optymistą) oazą, w której tlą się choćby jakieś resztki socjaldemokratycznego projektu – jakiegokolwiek ludzkiego projektu, który nie byłby jedynie „drugą naturą” wolnorynkowej globalizacji.
Rosjanie już nie prowokują nas do powstań, teraz my sami się do nich prowokujemy. Nasi polityczni padlinożercy pożywili się na Muzeum Postania Warszawskiego, dziś żywią się na Smoleńsku. Muzeum Powstania Warszawskiego, zamiast być muzeum antywojennym, muzeum budowania politycznej mądrości (jak taki błąd można było popełnić, jak go uniknąć w przyszłości), stało się – decyzją Lecha Kaczyńskiego, decyzją jego młodych podwykonawców, Dariusza Gawina, Jana Ołdakowskiego – muzeum sławiącym potęgę polskiego oręża (a przy ewidentnym braku oręża, potęgę opasek biało-czerwonych, efekciarskich oficerek z długimi cholewami i modnych ułańskich bryczesów). To tak, jakby Hiroszimę uczynić znakiem potęgi japońskiego oręża.
Nawet Madoff pełni tu w istocie rolę kozła ofiarnego, którego poćwiartowanie i spalenie na stosie pozwala umysłom mniej lotnym wciąż modlić się o nadejście „prawdziwego, a nie oszukanego kapitalizmu”.
Kaczyński i Ziobro mogą się okazać silniejsi od bobrów (Ziobro kazałby nawet sfilmować wkroczenie służb do bobrowego żeremia), ale to nie znaczy, że zbudują tu państwo. Sposób, w jaki PiS zarządza mediami publicznymi wcale na to nie wskazuje. „Kaczyści” kompromitują w Polsce etatyzm, „antykaczyści” kompromitują liberalizm. Na razie pozostaje nam obserwowanie degeneracji dyskursu liberalnego zderzonej z degeneracją dyskursu etatystycznego. To gorsze od powodzi. Nawet apokaliptycznie wzmocnionej przez media. I ostatecznie zachwyca mnie i kołysze do snu tabloid TVN-u. Obrazkami heroicznego ślimaka, który wspiął się na wysoki patyk i przetrwał noc na rozlewisku (...).
Jarosław Kaczyński nadal obiecuje, że „jak obejmiemy władzę, to poprosimy Amerykanów o pomoc”. W taki właśnie sposób Sarmata od mniej więcej trzystu lat wyobraża sobie „absolutną suwerenność państwa narodowego”. Tak było już za Sejmu Czteroletniego, kiedy jedni Sarmaci chodzili po prośbie do ambasady rosyjskiej, inni do pruskiej, jeszcze inni do austriackiej, ale wszyscy oczywiście siebie uważali za patriotów, a pozostałych za zdrajców. Nawet do tych ambasad nie umieli chodzić w sposób dla kraju pożyteczny, ale chodzili tam przeciwko sobie nawzajem.
Jak daleko można jeszcze powędrować w szaleństwo? Czy Polska to zawsze będzie dziecięca krucjata prowadzona przez paru cyników grających na bębnach? Właśnie dlatego nie chciałbym, żeby najbardziej szkodliwy mit, najbardziej cyniczne powstańczo-smoleńskie kłamstwo, znowu stał się w Polsce dla kogokolwiek przepustką do władzy.
Antyniemieckość była w PRL ważniejszym źródłem legitymizacji niż jakiś tam „socjalizm”, w który nie wierzył nikt, może poza Jackiem Kuroniem i Karolem Modzelewskim.
A dlaczego ja osobiście nie fascynuję się ruinami Warszawy w 3D zaproponowanymi mi przez „muzealników” na kolejną rocznicę masakry? Ponieważ przez wszystkie lata szkoły podstawowej, liceum i studiów oglądałem te ruiny kolejno w gomułkowskiej, gierkowskiej, a wreszcie jaruzelskiej TVP. Oglądałem je naprawdę bez przerwy. Przez każdy sierpień, kiedy Powstanie wybuchło, przez każdy wrzesień, kiedy trwało i przez każdy październik, kiedy upadło. A także przez całą resztę roku, bez żadnej okazji. Jedyna różnica polega na tym, że ruiny przedstawiane w tamtych filmach dokumentalnych, fabułach, programach publicystycznych i informacyjnych nie były trójwymiarowe.
Umiał pociągnąć za sobą ludzi, miał charyzmę, umiał się uczyć. Był prawdziwy. To demokracja oddolna wyniosła go do władzy. Pamiętamy jego słynne powiedzenie: Wersalu tutaj już nie będzie... Jednak trybun ludowy Andrzej Lepper stał się politykiem z salonów.
W ostatnich latach było trzech polityków, którzy umieli zagospodarować gniew ludu. Lech Wałęsa, Jarosław Kaczyński i Andrzej Lepper. Lepper był w tym autentyczny.