Powieść będąca drugą częścią sagi fantasy o wiedźminie. Wydana po raz pierwszy w 1995 roku.
- Co, Yen?
- Kochaj mnie.
Objął ją. Dotknął. Odnalazł. Yennefer, w niewiarygodny sposób miękka i twarda zarazem, westchnęła głośno. Słowa, które wypowiadali, rwały się, ginęły wśród westchnień i przyspieszonych oddechów, przestawały mieć znaczenie, rozpraszały. Zamilkli więc, skupili się na poszukiwaniu siebie, na poszukiwaniu prawdy. Szukali długo, pieczołowicie i bardzo dokładnie, lękając się świętokradczego pośpiechu, lekkomyślności i nonszalancji. Szukali mocno, intensywnie i zapamiętale, lękając się świętokradczego zwątpienia i niezdecydowania. Szukali ostrożnie, lękając się świętokradczej niedelikatności. Odnaleźli siebie, pokonali lęk, a w chwilę potem znaleźli prawdę, która eksplodowała im pod powiekami przeraźliwą, oślepiającą rzeczywistością, rozdarła jękiem zaciśnięte w determinacji usta. I wtedy czas drgnął spazmatycznie i zamarł, wszystko znikło, a jedynym funkcjonującym zmysłem stał się dotyk.
Zaatakował ich białowłosy potwór. Skoczył na nich z muru. Z wysokości, z której niepodobna było skoczyć, nie łamiąc nóg. Niepodobna było wylądować miękko, zawirować w umykającym oczom piruecie i w ułamku sekundy zabić. Ale białowłosy potwór dokonał tego. I zaczął zabijać.
- Czego mam słuchać? - krzyknął wiedźmin i zająknął się nagle. - Je jej przecież...Nie mogę jej przecież pozostawić an pastwę losu. Ona jest zupełnie sama...Ona nie może być sama, Jaskier. Nie zrozumiesz tego. Nikt tego nie zrozumie, ale ja to wiem. Jeśli ona będzie samotna, stanie się z nią to samo co kiedyś...To, co kiedyś stało się ze mną...Nie zrozumiesz tego...
(…) Ja chciałbym…
- Nie mów – szybkim ruchem położyła mu palce na wargach. – Nie mów mi, czego chciałbyś i czego pragniesz. Bo może okazać się, że nie będę mogła spełnić twych pragnień, a to sprawi mi ból.”
Nie odmówiłby, nawet jeśli zaproponowałaby mu wspólną wizytę w piekle celem wypicia filiżanki wrzącej smoły w towarzystwie ognistych demonów.
- Pomyśleć tylko - rzekł wiedźmin po bardzo długiej chwili milczenia - że całkiem niedawno mniemałem, że już nic nie może mnie zaskoczyć. Wierz mi, Vilgefortz, długo będę wspominał ten bankiet i tę feerię ewenementów. Zaiste, warte to obrazu. Tytuł: "Geralt opuszcza wyspę Thanedd, pękając ze śmiechu".
Nagle zrozumiałem, że to, co do niej czuję, to wcale nie miłość, lecz uczucie znacznie bardziej skomplikowane, silne, lecz trudne do sklasyfikowania: mieszanina strachu, żalu, wściekłości, wyrzutów sumienia i potrzeby ekspiacji, poczucia winy, straty i krzywdy, perwersyjnej potrzeby cier¬pienia i pokuty. To, co czułem do tej kobiety, to była nienawiść.
- Kocham cię, Yen.
- Prosiłam bez ostentacji...-urwała, podrzuciła głowę, odgarnęła z policzka czarne loki, szeroko otworzyła fiołkowe oczy.-Geralt!Wyznałeś mi to po raz pierwszy!
- Niemożliwe, dworujesz sobie ze mnie.
- Nie, nie dworuję. Dawniej tylko myślałeś, dziś powiedziałeś.
- To aż taka różnica?
- Ogromna.
- Yen...
- Nie mów z pełnymi ustami. Ja też cię kocham. A nie mówiłam?Bogowie, udusisz się!Podnieś ręce, uderzę cię w plecy. Oddychaj głęboko.
Nie myślała o niczym. Była samotna, była pusta. Nie miała już nic i nie czuła w sobie niczego. Nie było pragnienia, głodu, zmęczenia, strachu. Zginęło wszystko, nawet wola przetrwania. Była tylko wielka, zimna, przeraźliwa pustka. Czułą tę pustkę całym jestestwem, każdą komórką organizmu. Czuła krew na wewnętrznej stronie ud. Było jej to obojętne. Była pusta. Straciła wszystko.
Nie ma już na tym świecie wiary ani prawdy, ale chyba istnieje na świecie rozsądek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na świecie rozsądek? Czy zostały na nim tylko skurwysyństwo I pogarda?
Gdyby nie głupie skrupuły wiedźmina, gdyby nie jego nieżyciowe zasady, wiele późniejszych wypadków miałoby zupełnie inny przebieg. Wiele wypadków prawdopodobnie w ogóle nie miało by miejsca. A wówczas historia świata potoczyłaby się inaczej.
Ale historia świata potoczyła się tak, jak się potoczyła - a wyłączną tego przyczyną był fakt, że wiedźmin miał skrupuły. Gdy obudził się nad ranem i poczuł potrzebę, nie uczynił tego, co uczyniłby każdy - nie wyszedł na balkonik i nie wysikał się do doniczki z nasturcjami. Miał skrupuły.
- Wielce paskudny widok - powiedziała, krzyżując ramiona na piersi. - Ktoś, kto wszystko stracił. Wiesz, śpiewaku, to ciekawe. Swego czasu wydawało mi się, że wszystkiego nie można stracić, że zawsze coś zostaje. Zawsze. Nawet w czasach pogardy, w których naiwność potrafi zemścić się w najokrutniejszy sposób, nie można utracić wszystkiego. A on...On stracił kilka kwaterek krwi, możliwość sprawnego chodzenia, częściową władzę w lewej ręce, wiedźmiński miecz, ukochaną kobietę, zyskaną cudem córkę, wiarę...No, pomyślałam, ale coś, coś przecież musiało mu zostać? Myliłam się. On nie ma już nic. Nawet brzytwy.
Paziowie roznosili na tacach wino, lawirując wśród gości. Yennefer w ogóle nie piła. Wiedźmin miał ochotę, ale nie mógł. Dublet pił. Pod pachami.
Odwołuję oszczerstwa rzucone na Nilfgaard i na Sprawiedliwego Hoeta - oświadczył poważnie Codringher. - Ten Akerspaark nie został zamordowany. On zwyczajnie zachędożył się na śmierć.
- Mów ciszej, Marti - syknęła Sabrina. - Nie patrz na niego i nie szczerz zębów. Yennefer nas obserwuje. I trzymaj styl. Chcesz go uwieść? To w złym guście.
- Hmm, masz rację - przyznała po namyśle Marti. - A gdyby tak nagle podszedł i sam zaproponował?
- Wtedy - Sabrina Glevissig rzuciła na wiedźmina drapieżnym czarnym okiem - dałabym mu bez namysłu, choćby i na kamieniu.
- A ja - zachichotała Marti - nawet na jeżu.
Krew na twoich rękach, Falka,
Krew na twej sukience
Płoń, płoń, Falka, za twe zbrodnie
Spłoń i skonaj w męce!