Pięcioczęściowe dzieło o wielowątkowej i rozbudowanej fabule osadzone w realiach XIX wieku. Dzieło wysoko cenione przez większość czytelników i krytyków.
Rzecz to znana, że koty lubią zatrzymywać się w miejscu między na wpół uchylonymi drzwiami. Któż z nas nie mówił do kota: "Wejdźże nareszcie!" Niektórzy ludzie wobec jakiegoś wydarzenia mają również skłonność do niezdecydowanego dreptania w miejscu, między dwoma postanowieniami, narażając się na zmiażdżenie przez los, zatrzaskujący nagle drzwi pogody. Ludzie nadmiernie ostrożni, choć przypominają koty, i dlatego właśnie, że przypominają koty, ryzykują więcej niż ludzie odważni.
Marzyć o przedłużaniu w nieskończoność rzeczy dawno umarłych i o rządzeniu ludźmi przez balsamowanie, odnawiać naruszone dogmaty, pozłacać na nowo trumny, dźwigać z ruin klasztory, poświęcać ponownie relikwiarze, odświeżać zabobony, ożywiać fanatyzmy, dodawać nowe rękojeści kropidłom i pałaszom, przywracać zakony i militaryzm, wierzyć iż zbawia się społeczność mnożąc pasożyty i narzucać przeszłość teraźniejszości – to wydaje się dziwne. A jednak teorie te mają swoich teoretyków. Ci teoretycy – ludzie zresztą pomysłowi – używają bardo prostej metody: pociągają przeszłość nowym pokostem, który nazywają ładem społecznym, prawem boskim, moralnością, rodziną, czcią praojców, odwieczną władzą, świętą tradycją, praworządnością, religią i idą krzycząc: "Proszę, bierzcie to, dobrzy ludzie!" Tę logikę znali starożytni. Stosowali ją kapłani; smarowali kredą czarną jałówkę i mówili: "Jest biała". Bos cretatus.
Jeśli chodzi o nas, oszczędzamy zawsze przeszłość, a niekiedy szanujemy ją pod warunkiem, że godzi się być martwą. Jeśli chce żyć – atakujemy ją i staramy się ją zabić.
Zabobony, bigoterie, obłudy, przesądy – to larwy; lecz choć są to larwy, trzymają się życia i mimo że nieuchwytne, mają kły i pazury. Trzeba z nimi walczyć wręcz, trzeba wypowiedzieć im wojnę i prowadzić ją bez przerwy, gdyż taka jest dola ludzkości, że skazana została na wieczny bój z widmami. Cień trudno pochwycić za gardło i powalić.
Sprzedać pierwszemu lepszemu przybyszowi jadło, spoczynek, światło, ogień, brudną pościel, służącą, pchły, uśmiech – oto zadanie oberżysty; zatrzymywać przechodniów, opróżniać chude sakiewki, ulżyć godziwie nabitym kabzom, z uniżeniem przyjmować pod swój dach rodziny w podróży, oskubać męża, oskubać żonę, oskubać dziecko; wyznaczyć cenę za okno otwarte, za okno zamknięte, za miejsce przy kominku, za fotel, za krzesło, za stołek, za zydel, za puchowe piernaty, za siennik, za wiązkę słomy; wiedzieć w jakim stopniu odbicie zużywa zwierciadło, i pobierać za to opłatę i – do stu tysięcy diabłów! - kazać podróżnemu płacić za wszystko, nawet za muchy, które jego pies zjada!
Pomiędzy logiką rewolucji i jej filozofią jest ta różnica, że jej logika może doprowadzić do wojny, filozofia zaś może prowadzić tylko do pokoju.
Pierwszym dowodem miłosierdzia w księdzu, zwłaszcza w biskupie jest ubóstwo.
Oto człowiek, który nie różni się od innych, chodzi, porusza się, i nikt nie wie, że ma w sobie straszliwego pasożyta - boleść stuzębną, która żyje w tym nieszczęśniku i zabija go.
Cokolwiek uczynicie nie zdołacie nigdy unicestwić tej niezniszczalnej resztki ludzkiego serca- miłości.
(...) nędza - niemal zawsze zła macocha- bywa czasami matką; z ubóstwa rodzi się moc ducha i umysłu; nędza jest karmicielką dumy; nieszczęście jest dobrym pokarmem dla wielkich dusz.
- Mylisz się, pani Magloire - odrzekł biskup - piękno jest równie przydatne jak rzecz pożyteczna. Może nawet bardziej - dodał po chwili milczenia.
Hałas nie budzi pijaka, budzi go cisza. Nieraz już zauważono tę osobliwość.
Cień namiętności epoki przemknął przez ten umysł łagodny i wielki, zajęty sprawami wiecznymi. Zaiste, człowiek taki zasługiwałby na nieposiadanie poglądów politycznych.
Ale niech się zastanowią ci, którzy odrzucają przyszłość. Mówiąc postępowi: "nie", skazują nie przyszłość, lecz siebie.
Obywatele, dziewiętnasty wiek jest wielki, ale dwudziesty będzie szczęśliwy.
Straszna to rzecz być szczęśliwym! Jak to zaspokaja człowieka! Jak mu wystarcza!
Osiągnąwszy fałszywy cel życia, szczęście – jak łatwo zapominamy o prawdziwym celu, o
obowiązku!
Nie pojmował, jak ludzie mogli zajmować się nienawidzeniem się wzajemnym dla takich głupstw jak karta konstytucyjna, kiedy mogli na tym świecie przypatrywać się wszelkiego rodzaju muchom, trawom i przeglądać stosy ksiąg.
Na pewnych ludzi dość jest spojrzeć, żeby nabrać do nich nieufności, czuje się bowiem, że otacza ich zewsząd mrok. Za nimi - niepokój, przed nimi - groźba. Są w nich nieznane obszary. Nie można ręczyć za to, co robili; ani za to, co mogą zrobić. Cień, który mają w oczach, zdradza ich. Z jednego ich słowa, z jednego gestu domyślasz się pewnych sekretów ich przeszłości i ponurych tajemnic ich przyszłości.
Wydaje się, że mieszkanie człowieka dzieli z nim krótkotrwałość jego życia, mieszkanie Boga – Jego wieczność.