– Przyszłość nie będzie należała do Chińczyków, Amerykanów, Francuzów, Anglików i kogo tam jeszcze, tylko do ludzkości. – prognozuje. – Jesteśmy Ziemianami, powinniśmy współdziałać w interesie całej rasy. Prędzej czy później rządy państwowe stracą sens i będziemy musieli się zjednoczyć. Ufundowałem stypendium dla nieanglojęzycznych twórców science-fiction, którzy rozwijają w swoich książkach ideę uniwersalizmu.
W gruncie rzeczy pisanie mnie nie bawi. – przyznaje. – To ciężka praca. Cieszy mnie napisanie książki, kiedy mogę sobie powiedzieć: koniec, wydrukować cały tekst, posłać do wydawnictwa. Wtedy naprawdę odczuwam błogostan.
Nigdy nie mogłem zrozumieć popularności zombie. W filmach o zombie zawsze brakuje drugiego aktu. Jest pierwszy akt, podczas którego pojawia się jeden lub dwa zombie. Po tym film od razu przeskakuje do trzeciego aktu – bohaterowie walczą już z hordami zombie. Nigdy nie pokazuje się, jak dochodzimy od jednego do miliona zombie.
Uwielbiam nieprzewidywalność. Czytając książkę, chcę być zaskoczony, zaszokowany i przerażony. Chcę drżeć z niepewności. Dlatego piszę książki fantasy.
Pierwszą ważną książką, którą przeczytałem, było „Wkładaj kombinezon i w drogę” Roberta Heinleina. Miałem wtedy jedenaście lat i ogromnie na mnie wpłynęła. Dzięki niej zapałałem miłością do fantastyki naukowej i przez wiele lat Heinlein był dla mnie najważniejszym pisarzem. Arcydzieła Tolkiena odkryłem i pokochałem w czasach licealnych.
Oczywiście muszę być sam zadowolony z tego, co napisałem. Lubię sobie literacko dogadzać, ale ostatecznie piszę dla ludzi i chcę, żeby jak najwięcej z nich przeczytało moje książki.