Do 1937 r. cała inteligencja była w stanie mentalnej wojny. Myśl lewicowa zredukowała się do „antyfaszyzmu”, czyli do negatywu, a z prasy płynął potok nienawiści skierowanej przeciwko Niemcom, i rzekomo sympatyzującym z Niemcami politykom. Rzeczą, która naprawdę przerażała mnie w wojnie w Hiszpanii, nie była przemoc, jakiej byłem świadkiem, ani nawet partyjne waśnie w kuluarach, ale natychmiastowe ponowne pojawienie się w kręgach lewicowych mentalności Wielkiej Wojny. Ci sami ludzie, którzy przez dwadzieścia lat szydzili z pozycji własnej wyższości nad wojenną histerią, natychmiast wpadli z powrotem w mentalne slumsy roku 1915.
Wejrzyjcie państwo w swoje serca i umysły, zastanówcie się, kim jesteście: Don Kichotem czy Sancho Pansą? Prawie na pewno i jednym i drugim. Owszem, bardzo chcielibyście zostać bohaterem albo świętym, lecz mieszka w was również mały tłusty facecik, który docenia w pełni walory życia i ratowanie skóry na grzbiecie. On jest waszym nieoficjalnym "ja", głosem brzucha sprzeciwiającym się duszy. Facecik ten lubi bezpieczeństwo, wygodne łózko, leniuchowanie, kufle zawsze wypełnione piwem, no i niewiasty o "lubieżnych" kształtach. To właśnie on wybija wam z głowy rozmaite wzniosłe zapatrywania, nalega, żebyście dbali przede wszystkim o siebie, puszczali w trąbę małżonków, uchylali się od spłaty długów i tak dalej. To, czy mu ulegacie, jest już inną kwestią.