A oto – dla przykładu – jeszcze jedno więzienie śledcze: podobóz Orotukan na Kołymie, 506 kilometrów od Magadanu. Zima z 1937 na 38. Osada parciano–drewniana, to znaczy – dziurawe namioty, ale jednak obłożone tarcicami. Przyjeżdża świeży etap, nowa grupa skazanych na nowe śledztwo – i jeszcze zanim otwarły się przed nimi wrota, ludzie ci widzą, że każdy namiot w osadzie, ze wszystkich stron prócz wejściowej OSZALOWANY JEST ZAMARZŁYMI NA KOŚĆ TRUPAMI! (zrobiono to nie na postrach – nie ma innego wyjścia: ludzie wymierają, śnieg ma dwa metry grubości, a pod nim – wieczna zmarzlina).
I Babicz się załamał! Głód życia okazał się mocniejszy od głodu prawdy. I zaczął pisać o wszystkim pod dyktando. I oszkalował 24 osoby, z których znał – na dobrą sprawę – tylko cztery! Przez cały czas badań – żywiono go dobrze, ale nie do syta, aby przy pierwszej próbie oporu znów móc zagrozić głodem.
Dreszcz przenika, gdy się czyta jego wspomnienia, spisane przed śmiercią: z jak wysoka – i jak nisko przy tym upaść może człowiek nawet tak mężny! Jak nisko każdy z nas upaść może...I dwudziestu czterech ludzi, niczego nieświadomych, poszło pod mur albo na nowe, długoletnie katusze. A Babicza – jeszcze przed rozprawą – posłano do sowchozu jako asenizatora. Później musiał świadczyć na rozprawie, sam dostał nową dychę z tym, że pierwszą mu anulowano – ale umarł w obozie przed końcem tej drugiej kary.
Powołanie się na Chrystusa również lejtnantowi odpowiadało: nikt z wydziału operacyjnego nie mógłby już mu zarzucić, że coś zaniedbał, że mógł jeszcze jakiś chwyt zastosować.
Czy nie zgodzi się bezstronny czytelnik, że pierzchają oni przed imieniem Chrystusowym, jak diabły przed święconą wodą, przed dzwonem na jutrznię?
Oto dlaczego nasz reżym nigdy nie pogodzi się z religią chrześcijańską! I próżno to nam zachodni komuniści obiecują.
Używa języka, który nie wymaga żadnego samodzielnego wysiłku myślowego. Spór z nim – to marsz przez pustynię.
O takich powiadają: wszystkie kuźnie odwiedził – a wrócił nie podkuty.
- Wychodzi na to, że dawniej każdy pracował we dnie, a teraz i mąż, i żona powinni jeszcze dodatkowo pracować wieczorem. Kobietom brak przez to czasu na rzecz najważniejszą - na wychowanie dzieci.
- Czasu mają tyle, ile trzeba. Najważniejsze dla wychowania są żłobki, szkoły, komsomoł.
A jeśli nawet "obce elementy wykazują się w pracy dobrymi wynikami produkcyjnymi" – czynią to "jedynie po to, aby się lepiej zamaskować"!
Jeżeli złodziej uchlał się albo uciekł, albo coś ukradł – to mu się wyjaśnia, że to nie jego wina, że to wróg klasowy go spoił albo namówił do ucieczki, albo skłonił do kradzieży (inteligent skłonił złodzieja do kradzieży! – zostało to napisane całkiem serio w 1936 roku!).
...rozporządzenie WCzK z 8 stycznia 1921 roku, to dowiemy się, że tylko robotników i chłopów nie wolno aresztować bez podstaw prawnych – inteligenta zaś – można, dlaczego nie, no, choćby na zasadzie antypatii.
I w ogóle - nie czynimy rozróżnień między INTENCJĄ a samym PRZESTĘPSTWEM - na tym polega wyższość sowieckiej jurysdykcji nad burżuazyjną!
Zmiażdżyć ostatecznie i aż do końca zdezintegrować człowieka - oto zadanie śledztwa politycznego, gdy wchodzi w grę artykuł 58.
...śledztwo, prowadzone z artykułu 58 PRAWIE NIGDY nie dążyło do wykrycia prawdy, lecz sprowadzało się do fatalnej, brudnej procedury: wolny dopiero co, często pełen dumy, zawsze nieprzygotowany człowiek, miał być zgięty w barani róg i przepchnięty przez wąską rurę, tak żeby mu boki rozorały sterczące haki armatury, żeby zabrakło mu tchu, żeby zaczął marzyć o jej wylocie - i w końcu wyrzucany był przez ten wylot wprost na ziemię obiecaną jako gotowy mieszkaniec Archipelagu. (Naiwni wciąż się opierają ruchowi, przekonani, że z rury można wydostać się rakiem).
Marks twierdził, że "Państwo samo się okalecza, gdy czyni z własnego obywatela przestępcę ". I w sposób bardzo ujmujący wyjaśnił, że państwo powinno widzieć w każdym złoczyńcy również człowieka żywego i żołnierza, a więc obrońcę kraju i członka społeczności, i ojca rodziny, "istnienie której jest święte", i – co najważniejsze – obywatela. Ale nasi prawnicy nie mają czasu na czytanie Marksa, zwłaszcza gdy chodzi o ustępy tak nieprzemyślane. Marks natomiast, jeśli ma chęć, może sobie poczytać nasze instrukcje.
W walce wszystkich przeciw wszystkim donosy stanowiły coś w rodzaju superbroni, były to promienie śmierci: wystarczyło skierować taki niewidzialny promyczek na jakiegoś przeciwnika i od razu był z nim koniec. Była to broń niezawodna. Zbierając relacje o tych wypadkach, nie notowałem nazwisk, ale śmiem twierdzić, że w więzieniu nasłuchałem się wielkiego mnóstwa opowieści o stosowaniu donosów nawet w trakcie miłosnych zapasów: kochanek usuwał sobie z drogi męża przyjaciółki, żona likwidowała kochankę albo kochanka żonę bądź też kochanka mściła się na swoim kochanku za to, że nie potrafiła go od żony oderwać.
Istniał prościutki, standardowy spis typowych punktów oskarżenia. Wystarczyło, że śledczy brał ze spisu to czy owo i naklejał jak znaczki na kopertę:
– dyskredytacja Wodza;
– negatywny stosunek do kołchozów;
– negatywny stosunek do pożyczek państwowych (a kto przy zdrowych zmysłach odnosi się do nich pozytywnie?);
– negatywny stosunek do Konstytucji Stalinowskiej;
– negatywny stosunek do (kolejnych) dyrektyw partyjnych;
– sympatia dla Trockiego;
– sympatia dla Stanów Zjednoczonych;
– itd., itp.
Przyklejanie tych znaczków różnej wartości było robotą monotonną i nie wymagającą żadnego artyzmu. Śledczy, nie lubiący tracić czasu, musiał mieć tylko pod ręką kolejną ofiarę. Ofiary takie dostarczane były według z góry ustalonych planów ilościowych przez pełnomocników operacyjnych działających w terenie, w jednostkach wojskowych, na kolei, w szkolnictwie.
Wagonetka – to wynalazek Archipelagu, tubylczy mebel, przeznaczony do spania, nigdzie na świecie nie uświadczysz niczego podobnego: są to cztery drewniane płyty ułożone w dwa piętra na dwóch krzyżakach; jeden krzyżak z przodu, drugi z tyłu. Jeśli jeden ze śpiących się poruszy – to pozostali kołyszą się, jak na pokładzie.
Po co w ogóle mówić o takich rzeczach? I w ogóle – powiadają nam teraz ci, którzy sami nigdy nie cierpieli, którzy za to sami ludzi katowali albo umywali ręce, albo udawali, że nic z tym nie mają wspólnego – na co się zdały te przypomnienia? wspomnienia? Po kiego licha jątrzyć stare rany? (ICH rany!).
Człowiek głuchnie, głupieje, nie potrafi już płakać, nawet gdy go ciągną na powrozie, jak wór za saniami. Już nie boi się śmierci, wpada w różowy nastrój, nic nie budzi w nim sprzeciwu. Przekroczył wszystkie granice, zapomniał imion swoich najbliższych, nie pamięta już, jak sam się nazywa. Czasami całe ciało zdychającego z głodu człowieka pokrywa się sinoczarnymi wrzodami z maleńką ropną główką – są wszędzie: na twarzy, rękach, nogach, nawet na mosznie. Nie sposób ich dotknąć, tak bolą. Wrzodziki dojrzewają, pękają same, wycieka z nich gęsta, czarniawa ropa. Człowiek gnije żywcem. Jeśli po twarzy twego sąsiada z pryczy nagle rozpełzną się zdezorientowane czarne wszy, gnieżdżące się zwykle na głowie – to niezawodna oznaka śmierci.
Głód przesądza o uczynkach każdego głodującego człowieka, jeśli tylko ten nie postanowił sam świadomie odebrać sobie życia. Głód zmusza uczciwego człowieka do kradzieży ("gdy głód w kiszkach strzyka, to sumienie znika"). Głód każe człowiekowi najbardziej bezinteresownemu z zawiścią spoglądać na cudzą miskę i myśleć z goryczą o tym, że pajka sąsiada jest większa. Głód zaćmiewa rozsądek i nie pozwala zająć się niczym innym, ani na chwilę oderwać się od tej jedynej myśli, mówić o czym innym, niż o żarciu, żarciu. Jest głód, który nie pozwala nawet zasnąć: śni się tylko żarcie, a bezsenne godziny też spędza się tylko na marzeniach o żarciu. Rychło już sen całkiem człowieka odbiega. Jest głód, który nie pozwala już nigdy najeść się do syta, jeśli trwał za długo: człowiek przekształca się w rynnę przetokową i wszystko z niego wylatuje w takim stanie, w jakim zostało połknięte.
...sądy powinny natychmiast i bez zbędnej mitręgi czynić zadość życzeniu każdego wolnego obywatela sowieckiego, który zapragnął unieważnienia swojego małżeństwa z osobą odbywającą karę (albo siedzącą w domu wariatów). Aby ułatwić składanie tych próśb, instrukcja zalecała nawet zwalnianie z opłat za wydanie zaświadczenia o rozwodzie. (Nikt nie był przy tym prawnie zobowiązany do zawiadomienia drugiego z małżonków o samym fakcie rozwodu!). Inaczej mówiąc – obywatelki i obywatele gorąco byli zachęcani do opuszczania w nieszczęściu swoich skazanych na więzienie mężów i żon – osoby zaś odbywające karę skłaniano tym samym do wykreślenia z pamięci raz na zawsze swojego małżeństwa. Manifestowanie tęsknoty do cieszącego się jeszcze wolnością męża, było teraz zajęciem już nie tylko głupim i niesocjalistycznym, ale wręcz – występnym.