W ogóle o Archipelagu mówią oni tak:
- Kto tu nie był, ten jeszcze do nas trafi, kto już był, ten zapomnieć nie potrafi.
Dobremu nawet suchar idzie na zdrowie, a złemu nawet mięso wyjdzie bokiem.
(Świeta prawda, tylko co robić, jak suchara też brak?).
Bo słusznie powiedziano: póki biją, póty krzycz, bo jak wrzaśniesz potem, to nikt już nie uwierzy.
Okropna to i bolesna rzec zakończyć życie, gdy nic się jeszcze nie widziało i niczego nie dokonało i gdy nikogo twój los nie obchodzi - prócz jednej tylko matki, która całe życie będzie na ciebie czekać.
Krąży wśród zeków nawet takie oto warte uwagi podanie:
istnieją gdzieś podobno „wrota Archipelagu” (porównaj ze starożytnym mitem o Słupach Herkulesa). Otóż na frontonie tych wrót ten, kto je przekraczał, widział napis: „Nie upadaj na duchu!” Na tylnej za stronie wychodzący mógł odczytać słowa: „Nie ciesz się za bardzo!” I - co najważniejsze - dodają tubylcy: napisy te widoczne są tylko dla mądrych, głupcy ich nie widzą.
Fizyka zna wielkości albo zjawiska graniczne. Nie istnieją one w ogóle dopóty, dopóki nie zostanie przekroczona pewna znana naturze granica, zaszyfrowany przez naturę próg. Można naświetlać pierwiastek lit żółtymi promieniami ile dusza zamarzy - nie odda on mimo to swoich elektronów, a wystarczy najsłabszy promień niebieski - i już elektrony są wyrwane (przekroczony został próg efektu świetlnego)! Można oziębiać tlen do 100 stopni poniżej zera i poddawać go największemu nawet ciśnieniu - gaz dalej zostanie gazem, nie poddaje się! Wystarczy jednak zejść poniżej 118 stopni - i już jest płynny, zamienił się w ciecz. Wydaje się, że zbrodnia także należy do podobnych zjawisk. Owszem, człowiek może się wahać, miotać całe życie między złem a dobrem, potykać się, padać, gramolić, żałować za grzechy, potem znowu zapadać, ale póki nie przekroczył progu zbrodni - ma możliwość powrotu i wciąż jeszcze może być w zasięgu naszej nadziei. Kiedy jednak natężenie nikczemności, albo jakiś szczególny jej stopień, albo nieograniczoność absolutnej władzy sprawia, że przekracza on ten próg - wówczas opuszcza on ludzką gromadę. I być może - już bezpowrotnie.
Obok organów sądowych powinny istnieć organy, jeśli można tak rzec, sądowej represji.
Dość jednego studenckiego donosu (ta kombinacja słowna od dawna już nie brzmi dziwacznie), że lektor na uczelni cytuje przeważnie Lenina i Marksa, a Stalina nie cytuje - i lektor na następnym wykładzie już się nie pojawia.
Byłeś niegdyś skrajnie niecierpliwy, wciąż się spieszyłeś i stale brak ci było czasu. Teraz masz go aż nadto, syt jesteś aż po dziurki w nosie tych miesięcy i lat – ubiegłych i przyszłych. I oto krążyć zaczyna w twoich żyłach błogi, uspokajający eliksir cierpliwości.
Ale raptem - nie dbając o prawa ekonomii ani rozwoju społecznego - zatrzymała się stara, opieszała, brudna krew w żyłach tej przysadzistej, dziobatej jednostki.
Tak to już jest: oni mogą każdego pozbawić wolności, nie dręczą ich wyrzuty sumienia. Jeśli zaś ktoś z nas zechce odzyskać tę wolność, wyrwać im ją z łap - to żądają od niego w zamian życia, jego własnego życia, i życia każdego, kogo on po drodze spotka.
Im wolno wszystko, a nam nic. Oto dlaczego są od nas silniejsi.
Mężczyźni naszej epoki, całą swoją energię trwoniący na zdobywanie zarobku, stanowiska, władzy, utracili gen miłości wyższego rzędu. Inaczej z kobietami - dla nieomylnego instynktu niewieściego zbliżenie erotyczne jest tylko pierwszym stopniem prawdziwego, intymnego powinowactwa. (…) Zazdrość wypływa z urażonej miłości własnej. Prawdziwa miłość, nie znajdując echa, więdnie raczej i kostnieje, lecz nie przekształca się w zazdrość. Nie tylko nauka, sztuka i religia, lecz również miłość jest sposobem poznania świata.
I oto ufny czytelnik gazet, mały człowiek, przekracza z bijącym sercem próg sali sądowej, z przekonaniem że słuszność jest po jego stronie, ze wszystkimi argumentami w zanadrzu - i z przejęciem je wysypuje przed senne oczy sędziów, nie wiedząc wcale, że wyrok już zapadł i zmienić złowrogi, tendencyjny werdykt, który przepali mu pierś węglem krzywdy.
Prawa nie ma. Jest tylko - mur. I spoiwem cegieł tego muru jest kłamstwo.
Sędzia Awdiejewa tłamsi swoich ławników jak lwica parę jagniąt. (A propos - gdzież ci siwobrodzi, czcigodni sędziowie? Pełno teraz przebiegłych i szczwanych bab na stanowiskach sędziów). Ma na głowie grzywę, mówi męskim tonem, głos jej wibruje metalicznie i drży, gdy sama się upaja wzniosłością własnych formuł. Skoro tylko rozprawa przybiera obrót niezamierzony - Awdiejewa wpada w gniew, bije ogonem, pąsowieje, odbiera głos niepożądanym świadkom, próbuje zbić z pantałyku składających zeznania nauczycieli: "Więc ośmielacie się wątpić w rzetelność sowieckiego sądu?". "Jak mogło wam przyjść do głowy, że ktoś instruował dzieci? Widocznie sami uczycie dzieci kłamstwa?", "A kto właściwie był inicjatorem listu zbiorowego do wyższej instancji?". (W kraju socjalizmu niedopuszczalna jest sama idea akcji zbiorowych, kolektywnych działań! - kto? kto? kto?).