(…) Czechosłowacja była krajem dużo bardziej zaawansowanym cywilizacyjnie niż Polska, w sklepach półki były pełne, ludzie mieli samochody… Poza tym na co dzień dało się dostrzec coś, co – gdy już się zaaklimatyzowałam – bardzo polubiłam, a mianowicie poczucie równości społecznej. Czesi bardzo wcześnie stracili arystokrację i mocno rozwinęła się w tym kraju warstwa mieszczańska, dlatego nie było tam wielkiego rozdźwięku między bogatymi a biednymi. W ich gospodach rzeczywiście profesor siadał przy kuflu z rzemieślnikiem i gadali sobie jak równy z równym.
Dziś prawdziwy czeski pisarz nie pisze krwią, tylko sadłem.
Mamy natomiast wielkie problemy z kulturą polityczną. (...) Mieszkałem w Ameryce przez dwa miesiące. Spotykałem się z różnymi politykami i byłem zdumiony tym, w jakiej przyjaznej atmosferze rywale polityczni rozmawiają ze sobą, jedzą kolację i dyskutują. Bez sarkazmu, bez złośliwości, bez wzajemnych ataków. To mnie strasznie zaskakiwało, bo w Czechach jestem przyzwyczajony do czegoś zupełnie innego.
Na zewnątrz wysyłamy taki komunikat: niech prądy świata nas omijają i pozwolą spokojnie siedzieć we własnym ogródku.
Istnieją dwa powody, dla których możemy wypaść z pierwszej grupy kandydatów do Unii Europejskiej. Pierwszym jest czeska obojętność i brak przygotowania, drugim – strach samej unii przed nowymi członkami.
Jest pewna życiowa prawda, którą poznałem korzystając z psychoterapii, zaś milionom Czechów podpowiada ją od stu lat ich własna literatura - "jeśli czegoś nie da się ukryć, naucz się o tym mówić".
Zresztą mam czasem wrażenie, że po to właśnie zostali wymyśleni Czesi. Żeby wprowadzać Polaków w dobry nastrój.
Uświadomiłam sobie, że szpital dla psychicznie chorych jest w Czechosłowacji jedynym normalnym miejscem, bo wszyscy mogą tam bezkarnie mówić, co naprawdę myślą.
Czesi są mistrzami pacyfizmu, ale to nie znaczy, że brakuje im honoru.
Znajoma z córkami poszła z urną ojca do pizzerii, apotem do cukierni. Bo dziewczynki lubiły pizzę, a dziadek słodkie.
Zawsze śmialiśmy się w podstawówce: jak jest po czesku gołąb? – „dachowyj obsrywacz”, a jak jest po czesku parasolka? – „szmaticzku na paticzku” i tym podobnie. To był lekceważący stosunek nieuświadomiony. Potem tym bardziej byłem zaskoczony, im lepiej rozumiałem, że to jest ciekawa kultura.
To, co bolesne, jest często przez Czechów „aksamitnie” zamaskowane.
Rzeczą, która mi imponuje u Czechów, jest zdolność do przebaczania grzechu. Chociaż w kraju, w którym większość narodu uważa, że Bóg nie ma wpływu na cokolwiek, chyba grzech nie istnieje?
Polak może wierzyć, że jeśli zginie za Ojczyznę, będzie zbawiony. Dla Czecha życie doczesne jest jedynym, jakie ma. Potem nie będzie nic. W tej sytuacji inaczej podchodzi się do ofiary z życia.
Pisanie o Czechach bardzo mi pomogło. Układając książkę, zdałem sobie sprawę, że jej zawartość jest bardzo moja, intymna, że nie piszę tylko o Czechach, ale także o sobie.
Na okładkach wydawanej w Polsce czeskiej prozy często można spotkać formułę: oto książka o radościach życia, o tym, że we wszystkim można dostrzec piękno. Brak perspektywy wyższej, nie doczesnej wpływa na wrażliwość w dostrzeganiu tego, co tu i teraz.
Czuję (...), że Czesi nie są zbytnio zapiekli, zawistni. Oczywiście, to może być początek dyskusji, czy nie są ludźmi zbytnio obojętnymi. Obojętność też potrafi być mordercą.
Czechy to dla mnie azyl. Schronienie przed mentalnością PiSiorów. Kiedy przekraczam granicę, nabieram czeskiego wymiaru, bo tam mi dają prawo do grzechu, prawo do słabości, prawo do wolności. A wymiar polski? To tropienie grzechu, nasze zajęcie narodowe.