Słynna powieść historyczna pisana "ku pokrzepieniu serc Polaków" żyjących pod zaborem pruskim. Opowiada o konflikcie Unii polsko-litewskiej z zakonem krzyżackim.
W Tyńcu, w gospodzie "Pod Lutym Turem", należącej do opactwa, siedziało kilku ludzi słuchając opowiadania wojaka bywalca, który z dalekich stron przybywszy prawił im o przygodach, jakich na wojnie i w czasie podróży doznał.
- O wa! - odpowiedział Zbyszko - wszyscy się tu opata boją! A ja, niech mi tak święty Jerzy pomaga, jako ci mówię prawdę, że nie bojałbym się ni opata, ni Zycha, ni zgorzelickich osaczników, ni ciebie, jeno bym cię brał... Na to Jagienka zatrzymała się na miejscu i podniósłszy oczy na Zbyszka spytała jakimś dziwnym, miękkim i przewlekłym głosem:
- Brałbyś?...
- Danuśka! - rzekł - widziszże ty mnie i rozumiesz?
A ona odrzekła głosem pokornej prośby:
- Pić!...Wody!
- Jezu miłosierny!
I wyskoczył z izby. Przed drzwiami potrącił starego Maćka, który szedł właśnie zobaczyć, jak tam jest - i rzuciwszy mu jedno słowo: "Wody!" - przebiegł pędem ku strumieniowi, płynącemu w pobliżu wśród gęstwy i mchów leśnych.
- Tu czuć jeszcze krew.
- Nie, komturze - odpowiedział Rotgier - kazałem zmyć podłogę i wykadzić siarką. Tu czuć siarkę.
- Głupie chłopy!
- Czemu?
- Bo jak Zycha nie było doma, powinien był jeden alibo drugi nastąpić na Zgorzelice i siłą cię brać. Cóż by Zych uczynił, jeśliby wróciwszy znalazł cię z dzieciakiem na ręku?
Więc tobie, wielka, święta przeszłość, i tobie, krwi ofiarna, niech będzie chwała i cześć po wszystkie czasy!
- My krzyż na płaszczach nosim - odpowiedział z dumą Schönfeld.
Na to zaś Powała:
- A trzeba go nosić w sercach.
- Oddam wszystko, co chcą.
Lecz na myśl o Krzyżakach zbudziła się w nim wnet stara nienawiść i objęła go jak plomień, gdyż po chwili dodał przez zaciśnięte zęby:
- I dołożę, czego nie chcą.
Ciężko człowiekowi iść na śmierć, ale pomiarkowawszy, to lepiej, żeby człek zginął, niż żeby ród miał zginąć...
Słuchaj, suko! Pójdziesz do chaty i wymościsz dla pani posłanie ze skór, ale przedtem wdziejesz na nią swoje porządne szaty, a sama ubierzesz się w te łachmany, w których kazaliście jej chodzić...zatracona wasza mać!
My chcemy chrztu, ale nie krwią i mieczem, i chcemy wiary, ale jeno takiej, jakiej zacni monarchowie Jagiełło i Witold nauczają.
- Żyje, ale czy wyżyje, Bóg wie, bo dusza nierada z pół drogi wracać.
W życiu jej coś się skończyło, coś złamało i dziewczyna, chociaż nie bardzo biegła w rozmyślaniu i nie umiejąca wypowiedzieć sobie wyraźnie, co sie w niej dzieje i co się jej wydaje, czuła jednak, że wszystko, czym dotychczas żyła, zawiodło i poszło na marne, że rozwiała się w niej wszelka nadzieja, jako poranna mgła rozwiewa się nad polami, że wszystkiego trzeba się będzie wyrzec, wszystkiego zaniechać, o wszystkim zapomnieć i zacząć życie jakby całkiem nowe. Myślała też, ze choćby z woli Bożej nie było ono całkiem złe, jednakże nie może być inne, jeno smutne, a w żadnym razie nie tak dobre, jak mogło być to, które się wlasnie skończyło.
- Wiecie? tak tu wedle was jadę jako wilk wedle jagnięcia.
A jej aż białe ząbki rozbłysły wraz od szczerego śmiechu.
- Chcielibyście mnie zjeść? - zapytała.
- Ba! z kosteczkami!
Przecież my ludzie, nie zwierzęta, przeto wołamy do Ojca Świętego, by nas przez polskich biskupów chrzcić kazał, gdyż całą duszą chrztu pragniemy, ale chrztu wolą łaski, nie żywą krwią zniszczenia.
Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mniemał się być największy ponad wszystkie mocarze świata.