Powieść obyczajowo-psychologiczna, uznawana za diagnozę ówczesnego pokolenia.
Jest to prawie rzecz nie do uwierzenia, żeby człowiek, który posiada tyle co ja warunków do szczęścia, nie tylko nie był szczęśliwy, ale po prostu nie wiedział, dlaczego żyje.
Jeśli nawet trafia na istotę bardzo wrażliwą, wytwarza w najlepszym razie w jej głowie jakiś świat oderwany, bezcielesny, niemający najmniejszego związku z życiem praktycznym. Prawie żadnej z naszych kobiet nie przyjdzie do głowy, żeby pojęcia, zaczerpnięte z książek, mogły być stosowane do osobistego postępowania.
Nie może być nic bardziej gnębiącego dla człowieka, który prawdziwie kocha, niż to poczucie, że przynosi zło i szkodzi istocie kochanej.
Może istnieć platoniczny stosunek, ale miłość platoniczna, jest takim samym nonsensem, jak np. nieświęcące słońce. Nawet miłość dla osób zmarłych składa się z tęsknoty zarówno za ich duszą, jak za ich ziemską postacią.
W tobie jest moje życie. Mówię ci to nie w żądnej egzaltacji, ale jak człowiek, który umie patrzeć w siebie i który wie dobrze, co jest złudzenie, a co prawda.
Jest to złudzenie tego rodzaju, w którym osobiste wrażenia poczytuje się za przedmiotowy stan rzeczy.
W ogóle zdaje mi się, że jestem człowiekiem - być może trochę popsutym - ale porządnym, choć prawdę mówiąc, poniekąd zawieszonym w powietrzu, [...]. Nie mam także celu, bym życie mógł poświęcić.
Gdy o tym myślę, uderza mnie w nas tysiące sprzeczności. Oto uważamy się za wykwit cywilizacji, za ostatni szczebel, a straciliśmy wiarę w siebie. Tylko najgłupsi spomiędzy nas wierzą jeszcze w rację naszego bytu. W życiu szukamy instynktownie świątecznych stron, rozkoszy i szczęścia, a nie wierzymy także i w szczęście. Pesymizm nasz jest wprawdzie nikły i lekki jak dym naszych hawańskich cygar, niemniej jednak przesłania nam on dalsze widnokręgi. W tych przesłonach, w tym dymie, tworzymy świat oddzielny, oderwany od ogromu wszechżycia, zamknięty w sobie - trochę czczy i senny.
Śmierć jest taką otchłanią, że choć wiemy, iż trzeba do niej zstąpić, to jednak ilekroć zstąpi ktoś z naszych bliskich i kochanych, nam, pozostałym na brzegu, dusza się rozdziera z trwogi, żalu, rozpaczy.
Rozumiem, że miłość, która chce być tylko duchem, zostanie tylko cieniem; ale ogołocona zupełnie z ducha, staje się tylko upodleniem.
Z życia przychodzi wszelkie zło, ze sztuki płynie tylko szczęście.
[...] wrosłam już silnie w ziemię i byle wiatr nie potrafi mną zachwiać [...].
Kto wie zresztą, czy kiedykolwiek bywa za późno i czy uczciwe i czyste serce kobiece nie posiada zawsze daru wskrzeszania zmarłych.
Trochę ulgi przynosi mi jedynie myśl, że tak potomkowie rodów przeżytych jak i najbujniejszych skończą na tym, że ich zasypią ziemią...To mi zmniejsza różnicę między mną a tak zwanymi dzielnymi ludźmi.
Oto ja żyłem szybko i przeszedłem już swój zenit. Teraz idzie droga ku dołowi, skąd wieje chłód i mrok.