(...) bo kiedy pracuję nad daną powieścią, przebywam w jej świecie właściwie więcej niż w tym rzeczywistym. Żyję z bohaterami, odczuwam emocje, które im towarzyszą i nieustannie głowię się nad tym, co ich spotka.
Bywają momenty, że książka pisze się sama – i to cudowne uczucie. Są jednak takie, kiedy jest pod górkę i napisanie jednego zdania wydaje się mozolnym zdobywaniem Everestu.
Nie ma na świecie lepszego zawodu niż ten, który wykonuje pisarz. Pewnie, czasem jest ciężko, a pod koniec dnia jest się intelektualnie wyzutym, ale to wciąż najlepiej spędzony czas, jaki jestem sobie w stanie wyobrazić.
Przede wszystkim chciałbym, żeby polska literatura kryminalna wybiła się na świecie – i żebym sam dołożył do tego swoją cegiełkę. Cały czas działamy w tym kierunku razem z moją agentką z Wielkiej Brytanii, ale nie jest łatwo – nie ma zbyt wielu komercyjnych, anglojęzycznych tłumaczy, którzy potrafiliby dobrze przełożyć polski tekst.
Pisanie to najlepsza rozrywka, jaką każdy pisarz zna.
– Słuchaj…
– Chyłka locuta, causa finita.
Kordian pamiętał, że sentencji „Rzym przemówił, sprawa zakończona” używało się raczej w sytuacji, kiedy dwie strony prowadziły spór, po czym głos zabierała instancja, która kończyła wszelkie dysputy. Nie miał zamiaru jednak o tym wspominać.
– Czego, kurwa, chcesz? – rzuciła Gabała.
– Tego, by moje cele zawsze były ważniejsze niż ludzie, którzy je oceniają. I żeby kroki, które podejmuję, nieustannie mnie do nich przybliżały. Oprócz tego chciałbym rozwijać własną indywidualność w świecie, który z zasady to uniemożliwia i stara się przyciąć wszystkich do jednego wzorca, oraz spełniać marzenia w taki sposób, by zawsze mieć kolejne i zachować dystans do tego, co ode mnie niezależne.
Langer przechylił głowę na bok.
– A z rzeczy bardziej przyziemnych, zamierzam was wszystkich tutaj zajebać – dodał i się rozejrzał.
- Tak. Zawsze się zastanawiałam: jak to jest być jedyną osobą na świecie, która przeżyła aborcję?
– Mój pachołek pytał o konkrety – ucięła Chyłka.
– Pachołek? – jęknął Kordian.
Joanna posłała mu krótki, nie do końca wiarygodny uśmiech, a potem nachyliła się do jego ucha.
– Kochany pachołek – rzuciła. – Lepiej?
– Trochę.
Gerard podziękował kierowcy, jakby ten był kelnerem w wytwornej restauracji i właśnie podał mu najstarsze wino pochodzące z lokalnej winnicy. Tymczasem facet po prostu zwracał mu resztę.
Nagle jednak zgięła się wpół, obróciła i zwymiotowała.
– Chyłka?
Przez moment się nie odwracała. Mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego. Powoli zaczął się do niej zbliżać, ale zatrzymał się, kiedy wyciągnęła ku niemu otwartą dłoń.
– Wstrętny pasożyt – bąknęła. – Kręci mi się w brzuchu i wywołuje rigoletto.
– Chyba nie ma jeszcze zdolności kręcenia się.
– A co ty tam wiesz, Zordon.
– Nie mamy dowodów, inspektorze. A nawet gdyby udało nam się przekonać kogokolwiek, w niczym nie pomogłoby to pańskiemu przyjacielowi.
– Wypraszam sobie.
– Słucham?
– W żadnym wypadku nie nazywajmy tego sukinsyna moim przyjacielem. Przestrzelił mi dłoń, nie pamięta pani?
- W życiu nie słyszałem głupszego pomysłu - oświadczył.
- Bo nie było cię na świecie, kiedy twoi rodzice planowali dziecko.
- Ale to poziom dźwięku twojego głosu powinno się mierzyć w imbecylach.
- Mimo wszystko to konflikt interesów...
- Dla nas nic nowego. Tak się nazywa nasz związek, Zordon.
Chyłka powiodła wzrokiem po kartonach.
– Połowa z tego wystarczyła, żeby zabić Hankę Mostowiak – zauważyła.
- Jeszcze chwila i zmyłabym się stąd – rzuciła.
– To dlaczego siedzisz z otwartą kartą dań?
– Żebyś się głupio pytała.
- Magdalena Szmaglińska - odczytała - Mówi ci to coś?
- Tyle co ostatnie przemówienie premiera.
- Czyli absolutnie nic.
- Zgadza się.
- I nie odzywaj się przed kamerą, jasne? Choćby Szrebska pytała, czy pójdziesz z nią do łóżka.
– Byłoby to pytanie retoryczne, panie inspektorze.
- To zgadywanki - oceniła, krzyżując ręce na piersi.
- Sir Arthur Conan Doyle nazywał to dedukcją.
- Daj spokój.
- Moralność wymaga, bym pomógł.
- Moralność taka, jak w przypadku pani Dulskiej.
- Proszę, bez odniesień do Zapolskiej.
- Wybacz.