Mało jest chwil w życiu, w których człowiek doznawałby większej przykrości, nie zjednując sobie przy tym żadnego współczucia, jak kiedy odbywa polowanie na własny kapelusz.
Co się stało, to się stało i nie ma na to lekarstwa, jak mówią Turcy, gdy przez omyłkę utną głowę jakiemu niewinnemu.
Jakaś stara dama leży na podłodze i zdaje się czeka, by jej zrobiono sekcję albo galwanizowano ją, albo w ogóle zastosowano do niej jaki inny wynalazek, wskrzeszający i naukowy.
Poniżej czarnego fraka, zapiętego na wszystkie guziki, posiadał zwykłą ilość nóg w spodniach popielatego koloru, zakończonych parą butów niezbyt starannie wyczyszczonych.
- Tupman - rzekł pan Pickwick - tajemnica delikatnej natury, dotycząca tej damy, jest powodem nieporozumienia między mną a tym dżentelmenem. Ale zapewniam go tu, w twojej obecności, że tajemnica ta wcale nie dotyczy ani jego osoby, ani stosunków jego z tą damą. Po tym, co powiedziałem, nie mam potrzeby nadmieniać ci, iż jeżeli ten dżentelmen nie będzie wierzył moim oświadczeniom, będzie to oznaczało, że wątpi o prawdziwość słów moich, co poczytam za obrazę osobistą...
- Panie... - zapytała Emilia z niepokojem - co się stało panu Snodgrassowi?
- Nic wcale - odrzekł pan Jingle - Obiad w klubie, wesołe towarzystwo, wyborne śpiewki, stare porto, stare Bordeaux, dobre, bardzo dobre. To wino, pani, wino.
- To nie wino - wybełkotał pan Snodgrass poważnym tonem - to łosoś. (Trzeba wiedzieć, że w podobnych wypadkach to nigdy nie jest wino).
Dobrane kółko służących w Bath przesyła pozdrowienia panu Samuelowi Weller i upomina się o przyjemność spędzenia w jego towarzystwie miłego wieczoru przy koleżeńskiej pogawędce, to jest przy gotowanej baraninie z odpowiedniemi dodatkami. Towarzystwo zasiądzie do stołu punktualnie o godzinie wpół do dziesiątej“.
- Jak się pan ma? - rzekł Muzzle do Sama prowadząc go do kuchni.
- Ha! Nie zaszła żadna wielka zmiana od czasu, jak widziałem pana sterczącego za
krzesłem burmistrza w sali.
- Przepraszam, że nie zwróciłem wtedy na pana uwagi, ale jak pan to zapewne zauważył,
nie byliśmy sobie przedstawieni. O! Mój pan bardzo pana polubił.
- To mi figura.
- Prawda?
- Jowialny!
- I znakomity mówca. Jak mu płyną myśli, co?
- Zdumiewająco! Płyną tak szparko i tłumnie, iż stukają się głowami i nie wiadomo
nawet, o co idzie.
- To właśnie wielka zaleta stylu jego mowy...
- Bardzo się zmieniłem, panie Weller! – rzekł Hiob.
- I mnie się tak zdaje – odrzekł Sam, z nie ukrywanym zdziwieniem przypatrując się łachmanom Hioba. – Ale to zła zmiana – jak powiedział chłop, gdy dwa podejrzane szylingi i sześć pensów drobnymi dostał za dobre pół korony.
Wolny. Ale taki był podobny do umarłego za życia, że nie zauważyli, kiedy umarł...
- Jeżeli będzie się pan upierał przy tym, by się tu zjawiać – mówił lokator, który podczas przemowy ducha zdążył już oprzytomnieć – to oczywiście z wielką przyjemnością ustąpię panu. Ale, jeśli wolno, chciałbym zadać panu jedno pytanie. – Proszę, niech pan mówi – poważnie powiedział duch. – Otóż – powiada lokator – nie chodzi mi specjalnie o pana, ale dotyczy to wszystkich duchów, o jakich kiedykolwiek słyszałem. Postępowanie panów wydaje mi się trochę nierozsądne. Panowie macie możność zwiedzania najpiękniejszych miejscowości na ziemi – bo chyba dla was nie istnieje przecież przestrzeń – dlaczego więc włóczycie się właśnie po tych miejscach, gdzie byliście najnieszczęśliwsi? – Słusznie! Nigdy nie przyszło mi to na myśl! – powiedział duch.
W przeddzień mego przybycia jeden z wojskowych był grubiańsko obrażony w pewnej oberży. Dziewczyna nie chciała mu pozwolić pić więcej. Wskutek tego, z prostej swawoli, żołnierz wydobył bagnet i ranił ją w ramię, ale zaraz nazajutrz zuch ten udał się do oberży i pierwszy oświadczył, że nie zachowuje żadnej urazy i zapomina o tym, co zaszło.
Znacie starą historię o młodym Irlandczyku, który, gdy go zapytano, czy umie grać na skrzypcach, odpowiedział, że pewnie, ale nie na pewno, bo nigdy jeszcze nie miał skrzypiec w ręku?
Ogień pałający w naszym wnętrzu jest jak hak, na którym wisi ogromny ciężar zabiegów i cierpień świata, gdy tego ognia nam zabraknie, ciężar staje się zbyt wielki, byśmy go mogli udźwignąć, i znużeni, padamy na ziemię...
Ależ czegóż nie oddam za spokój – jak powiedział pewien jegomość przyjmując posadę w latarni morskiej.
Jeżeli coś chciałem kiedy od mego ojca, zawsze prosiłem go o to bardzo grzecznie i uprzejmie, ale jeżeli mi tego nie dał, to brałem sam, z obawy, bym się nie dopuścił czego złego, gdy nie będę miał tego, co chcę. W ten sposób uwalniałem go od mnóstwa kłopotów.
Bo po co to mówić młodej kobiecie, że jest Wenus albo anioł, Sammy? (...) Dlaczegóż by nie nazwać jej od razu gryfem albo jednorożcem? Przecież to także, jak wiadomo, są zwierzęta bajeczne!
Robiłem to w najlepszej wierze, jak mówił jeden gentleman, który uśmiercił swą żonę, gdyż była z nim nieszczęśliwa.