Ogólna teoria względności opisuje grawitację jako zakrzywienie czasoprzestrzeni - w bardzo dziwny sposób. Ale dlaczego równania Einsteina są spełnione - tego nie wiemy.
Szczególna teoria względności wynika z tego, co wiedział jeszcze Galileusz, z tak zwanej zasady względności Galileusza, która mówi, że każdy obserwator, który się porusza ze stałą prędkością, jest tak samo dobry jak każdy inny i nie ma między nimi różnic. Z tej prostej zasady można wydedukować niemal wszystkie dziwne właściwości czasoprzestrzeni.
Teoria względności, często się ją rozumie, że wszystko jest względne. To jest całkowita nieprawda. Istnieją obiekty, wielkości, których żadna transformacja nie zmieni. To nie jest np. tak, że możemy równie dobrze mówić, że Ziemia obraca się wokół Słońca, jak w teorii względności moglibyśmy powiedzieć, że Słońce obraca się wokół Ziemi. Tak nie jest.
Albert Einstein pracował był w biurze patentowym – i stworzył Teorię Względności. Istnieje silne podejrzenie, że gdyby pracował na sponsorowanej przez państwo uczelni, to by jej nie wynalazł. Musiałby bowiem pisać miesięczne i roczne plany swoich badań. Oraz sprawozdania. I co miał w nich pisać: „Chwilowo nie wynalazłem Teorii Względności, ale tak sobie myślę...”?
W powszechnej świadomości, również w szkole, nauczanie fizyki kończy się tak naprawdę na początku XX wieku. To znaczy, jak dochodzimy do Szczególnej i Ogólnej Teorii Względności Einsteina, i jak dochodzimy do mechaniki kwantowej, to w zasadzie już jest za chwilę matura, i kończymy mówiąc, że to jest "nowa fizyka", i w zasadzie nauczanie powinniśmy skończyć. Wynika to z przekonania, że ta współczesna fizyka jest bardzo trudna. Jest w zasadzie niemożliwa do przekazania. To jest nieprawda.
„Osobowość autorytarna” oznacza ostatecznie taką postać podmiotowości, która „irracjonalnie” upiera się przy swym specyficznym sposobie życia i – w imię własnej rozkoszy – odrzuca liberalne dowody wykazujące, na czym polegać mają jej „prawdziwe” interesy. Teoria „autorytarnej osobowości” stanowi jedynie wyraz resentymentu lewicowo-liberalnej inteligencji wobec faktu, że „nieoświecone” klasy robotnicze nie są skłonne zaakceptować jej przywództwa: stanowi ona wyraz niezdolności inteligencji do sformułowania pozytywnej teorii tego robotniczego oporu.
Jeżeli teoria względności okaże się prawdziwa to Niemcy nazwą mnie wielkim Niemcem, Szwajcarzy Szwajcarem, a Francuzi wielkim uczonym. Jeżeli natomiast teoria względności okaże się błędna, wtedy Francuzi nazwą mnie Szwajcarem, Szwajcarzy Niemcem, a Niemcy Żydem.
Wtedy współczułbym kochanemu Bogu. Teoria jest poprawna.
(...) twoja teoria jest szalona, jednak za mało szalona, aby być prawdziwą.
Hostia, rzecz najwyższa znajduje się w niezliczonych kościołach; wprawdzie Chrystus jest w niej przemieniony w jednostkową obecność, ale jest to obecność li tylko ogólna, a nie ta ostateczna w konkretnym miejscu w przestrzeni. Ta obecność przeminęła wprawdzie w czasie, ale jako przestrzenna i w przestrzeni konkretna istnieje ona nadal jako doczesna. Otóż ta doczesność [czyli ziemia święta] jest właśnie tym, czego brak chrześcijaństwu, tym, co musi ono jeszcze zdobyć.
Krótko mówiąc: to ja załatwiłem prezydenturę Bronisławowi Komorowskiemu. Jestem pewien, że nie wygrałby wyborów, gdyby nie moje działania w drugiej fazie kampanii. Pierwszą część uważam za skandaliczną i rujnującą. Gdyby nie ściągnięcie Jarosława Kaczyńskiego z piedestału – rozpoczęcie z nim normalnej debaty, jak z normalnym człowiekiem, a nie jak z bratem świętego pomazańca pochowanego na Wawelu – to byśmy te wybory przegrali. To po pierwsze. Po drugie, sejmowa komisja Przyjazne Państwo, czyli ponad siedemdziesiąt ustaw. Po trzecie, wielkie umocnienie Platformy na Lubelszczyźnie. No i pokazanie prawdziwej twarzy PiS i Lecha Kaczyńskiego.