Patrząc na niektóre przedstawienia czy czytając pisemka kobiece, można odnieść wrażenie, że wszystkie związki muszą się rozpaść, nie ma w życiu żadnej nadziei. A to nieprawda! Prowadząc teatr, wyraźnie wyczuwam na widowni potrzebę pozytywnego myślenia.
Nie ma już czegoś takiego jak klasyczna inscenizacja. Telewizja, film narzuciły kompletnie inny sposób montowania przedstawień. Reżyser wie, że może sobie teraz pozwolić np. na symultaniczną narrację. Widz jest przyzwyczajony do skrótu myślowego. Zawsze protestuję tylko przeciwko jednej formie teatru, która jest dla mnie jego zaprzeczeniem, tzn. próbą odzwierciedlenia na scenie rzeczywistości w skali 1: 1. Teatr ma tworzyć nową rzeczywistość w oparciu o świat, który nas otacza.
Nie ma jednej recepty – ani na życie, ani na teatr. Z wiekiem człowiek unika wydawania autorytatywnych sądów, zaczyna mieć wątpliwości.
Nie jestem przeciwnikiem seriali, jeśli są robione artystycznie, a nie są papką, którą widz ogląda, bo akurat w tym czasie, razem z aktorami je zupę i w których dominują dialogi: „Ile słodzisz”? „Trzy łyżeczki”. W czymś takim nie chcę grać!
Największa trudność z komedią polega na formie, którą narzuca wiersz. Widziałem kilka dobrych przedstawień fredrowskich granych prozą (…). Nawet Mickiewicz w Panu Tadeuszu nie posługuje się polszczyzną tak doskonale jak Fredro. Hrabia ma wyrafinowane poczucie humoru, wyostrzony słuch na żarty słowne i oko – na sytuacyjne. Śluby panieńskie to czysta muzyka. Jeśli przy zachowania podziałów metrycznych aktorom udaje się rozmawiać tak jak dzisiaj, oznacza to zwycięstwo w najpiękniejszym stylu. Jeśli nie – mamy sukces tylko u głuchych.
Najważniejsze to się trzymać swojej ścieżki. Być wiernym sobie. Iść do celu. Choć nie za wszelką cenę.
Na koniec opowiem anegdotę o stanie wojennym, ale uprzedzam, że jest prawdziwa, gorzka i przewrotna. Wezwał mnie kiedyś wysoki urzędnik resortu kultury. Straszył, mówił, jakie mają na nas haki, a w końcu zapytał, po co występuję w kościołach. Odpowiedziałem, że wszystko jest takie szare, a tam widzę same uduchowione twarze. A on na to: „Co pan pier…, przecież połowa to nasi!”.
Łapicki wierzy aktorom i wierzy Fredrze. A w swoich fredrowskich inscenizacjach nigdy nie używał narzędzi chirurgicznych, szedł za tekstem, myśmy też szli za tekstem.
Ludzie mogą mieć różne światopoglądy, gusty i smaki, ale nie mogą łamać zasad współżycia plemiennego.
Kierowanie teatrem jest wyłącznie hazardem. Nawet ruletką. Z tą tylko różnicą, że w teatrze na rejon, w który wpadnie kulka, mam wpływ. W kasynie jest z tym gorzej.
Kiedy wracamy do tekstów, które wydawało nam się, że świetnie znamy, to jest trochę inaczej niż z powrotami do kobiet. Zaskoczenie, niespodzianka. Nowe olśnienia, oczarowanie. Nie dlatego, że wtedy mało wnikliwie czytałem.
Teatr, który nas otacza i ponoć dotyka ważnych spraw społeczeństwa, jest w najlepszym razie teatrem socjologa. Brakuje w nim tego, co transcendentne. Tymczasem teatr wyrósł z modlitwy. Nie od rzeczy dramat klasyczny był wierszowany, bo z Bogiem łatwiej porozumieć się poprzez poezję. A my dziś nie dość, że chcemy mówić prozą, to jeszcze chcemy niemal rzygać prozą, a to jest zaprzeczeniem istoty teatru. Nie mówię tu o podziale na teatr klasyczny i awangardowy. Klasyka może być poezją i może być nie do zniesienia. Sarah Kane też może być poezją. Nie akceptuję tylko sytuacji, kiedy przychodzi tzw. dramaturg, bierze poezję i przepisuje ją na prozę. Dlatego, kiedy sam reżyseruję Calderona, mogę z tekstem zrobić wiele, ale na pewno go nie zdemoluję. Liczy się forma i styl. I w teatrze, i w życiu.
Teatr zagubił się także dlatego, że przestał być miejscem nieustannego tarcia. Wszyscy kończą pracę, idą do domu i przestaje ich to interesować. Teatr stracił funkcję domu ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Obowiązkiem Teatru Narodowego jest inspirowanie współczesnej literatury, młodych reżyserów, szukanie nowego języka teatralnego, nowych form, nowego porozumienia z publicznością przy zachowaniu tradycji.
Zawsze zdarzają się zdrajcy i ludzie słabi, ale większość, kiedy trzeba, zachowuje się porządnie.
Zawód aktora jest profesją publiczną i nie polega na modleniu się do Boga.
Z tego filmu najlepiej pamiętam, jak Beata dała mi w mordę. Cała reszta się zatarła. Nie wiem nawet, za co oberwałem.
Kiedy w 1970 r. pokazywano po raz pierwszy Kolumbów, podnosiły się głosy sprzeciwu, że czołówką filmu jest scena gry w siatkówkę. Jak tak można? Przecież była wojna! A młodzi grali w piłkę normalne mecze, chociaż konspirowali.
Już słyszę głosy mówiące, że kiedy teatr nie ma nic do powiedzenia, to zajmuje się samym sobą. Sądzę wszakże, że teatr ma coś do powiedzenia, zajmując się samym sobą. Nie lekceważyłbym teatru jako papierka lakmusowego, rozpoznającego kondycję społeczeństwa. Właśnie dlatego, że jest to sztuka zanurzona w teraźniejszości. Tyle trwa dzieło sztuki teatru, ile trwa przedstawienie. I jeszcze to, co zostanie w pamięci widzów. Dlatego nie lekceważę krytyki, która sprawia, że dzieło zostaje w jakimś stopniu zapisane i opisane. Spektakl każdego dnia jest inny, dlatego warto przynajmniej niektóre zobaczyć więcej niż jeden raz. Teatr zależy od widza. Znajduje z nim porozumienie albo nie. Myślę o tej publiczności, której nie jest obojętne, co ogląda.
(…) jestem zwolennikiem kontynuacji, a nie demolowania (…).
Jestem z pokolenia, które tak właśnie zostało wychowane. Mężczyzna, jeśli go coś boli, to się z tym chowa w krzaki. A jak się wyleczy, wychodzi uśmiechnięty.