Musiałem zostawić jego los i towarzyszyć mojemu.
Te najwcześniejsze dni Pink Floyd były naprawdę magiczne. Graliśmy dla małych audytoriów, dla pogrążonej w transie publiczności, i było tam takie niesamowite poczucie wspólnoty. Zostaliśmy pokonani przez ciężar sukcesu i wielkich liczb – nie tylko pieniędzy, ale także ludzi na widowni. Stałem się bardzo rozgoryczony. Musiałem podjąć decyzję: albo pozostać w tym kieracie, albo podjąć odważniejszą decyzję i podążyć trudniejszą, samotną ścieżką.
(…) w razie klęski jedynie dyrektor nie ma żadnego alibi. Albo zbuduje coś, co przetrwa jakiś czas, albo nie. Dlatego nie może walczyć o to, by zostawić po sobie własny artystyczny ślad, bo wtedy skupia się na tym, a nie na prowadzeniu zespołu.
Niedawno w Pradze przesiedzieliśmy ze Schröderem prawie całą noc. Aż musiałem to przerwać, bo zrobiło się niebezpiecznie. On zaczął znów rządzić Niemcami, a ja Polską.
Szczęście dla mnie to poczucie, że żyję na całość, kocham na full, pracuję na full i odpoczywam na full. Szczęście to także poczucie, że mogę coś po sobie zostawić.
Doskonale wiem, co to znaczy być uzależnionym (...). Nie wstydzę się swojej przeszłości. Spędziłem ponad dekadę, żyjąc dziko, ale z jakiegoś powodu było to coś, co musiałem przejść. Dziś czuję, że się wyszalałem. Cenię spokój i harmonię.
(...) wiedziałem, że muszę zrobić z siebie kulturystę, ponieważ widz zna z lektury tę wspaniałą postać i marzy o tym, żeby prezentowała się jak najlepiej. Musiałem zadbać o wspaniale muskuły, dobrze jeździć konno, nauczyć się fechtunku.
Nie chcę, aby wyrok na mnie wykonany, stał się powodem zemsty krwi. Był on zgodny z prawem i życzeniem moim, był zatem sprawiedliwy, więcej – był potrzebny. Śmierć moja jest koniecznym uzupełnieniem mego czynu. Bez niej był on nie tylko bezpłodny, ale leżałby na nim cień mordu. Śmierć to zatrze, czyn mój zakwitnie dopiero podlany krwią moją. Zakwitnie to znaczy przemówi do Narodu. Głupcy i hipokryci widzą w nim akt szaleństwa albo fanatyzmu. Tak nie jest! Byłoby źle z Polską, gdyby odrobina charakteru wystarczała aby być uznanym za wariata, a odrobina uczucia wychodzącego, poza normy przeciętne, dawała kwalifikacje na fanatyka. Czyn był straszny, bo musiałem uderzyć w naród. Nie słowem bezsilnym, lecz gromem. Gromem równym tej hańbie, jaką go opanowała spółka cynicznych hultajów i jawnych wrogów Polski. Musiałem uderzyć gromem, aby zbudzić tych co mniemają, że Polska już się ciałem stała, że minął czas wysiłków i ofiar i że broń można już złożyć. Tak nie jest! To, na co patrzą oczy nasze, nie jest jeszcze Polską. Nie o takiej śniły wielkie serca poetów naszych, nie za taką cierpiały, walczyły i ginęły pokolenia. (…) To Jest dopiero Polska Piłsudskiego, Judeo-Polska. Naród polski do władzy w niej jeszcze nie doszedł. Polskę prawdziwą trzeba dopiero zdobyć i zbudować. W walce o nią niech się hartuje dusza pokoleń. Od udziału w tej walce nie zwalnia nikogo, ani wiek, ani stanowisko społeczne, ani przynależność lub nie przynależność do partii. Trzeba ją zacząć od zwycięstwa nad sobą, od pokonania własnej słabości.
Cały czas czułem to swędzenie, którego musiałem się jakoś pozbyć. Nie chciałem, by dokuczało mi przez resztę życia. Moja żądza gry była zbyt silna, by ją ignorować.
Musiałem zmienić nazwisko aby wyzwolić siebie, i dowiedzieć się, czy mogę to zrobić /osiągnąć aktorski sukces/ bez chodzenia do biur w Hollywood z nazwiskiem Coppola.
Strzelałem się z Palestyńczykami, w Warszawie, na lotnisku, na Okęciu. Próbowali wywieźć niezgodnie z prawem człowieka który został skazany na karę śmierci przez Arafata, to były dawne czasy [...] strzelec wyborowy widząc zagrożenie życia oddał strzał bez mojej komendy, musiałem podbić karabin. Sytuacja była dramatyczna, i minister spraw wewnętrznych w osobie Pana Kiszczaka zadzwonił do mnie, i wydał wyraźne polecenie: on ma wylecieć. [...] Wyleciał niestety, został skazany na karę śmierci, karę śmierci wykonano, dramatyczna sytuacja.