Ani konduktorki, ani pasażerów nie zdziwiło to, co było najdziwniejsze – nie to więc, że kot pakuje się do tramwaju, to byłoby jeszcze pół biedy, ale to, że zamierza zapłacić za bilet!
Kot okazał się zwierzakiem nie tylko wypłacalnym, ale także zdyscyplinowanym. Na pierwszy okrzyk konduktorki przerwał natarcie, opuścił stopnień i pocierając monetą wąsy, usiadł na przystanku. Ale gdy tylko konduktorka szarpnęła dzwonek i tramwaj ruszył, kocur postąpił tak, jak postąpiłby każdy, kogo wyrzucają z tramwaju, a kto mimo to jechać musi. Przeczekał, aż miną go wszystkie trzy wagony, po czym wskoczył na tylny zderzak ostatniego, łapą objął sterczącą nad zderzakiem gumową rurę i pojechał, zaoszczędziwszy w ten sposób dziesięć kopiejek.
- A co to za kroki na schodach? - zapytał Korowiow, zabawiając się łyżeczką zanurzoną w filiżance czarnej kawy.
- Idą nas zaaresztować - odpowiedział Azazello i wychylił stopkę koniaku.
- Aa...no, no...
Koniak również ciągnął jak każdy porządny człowiek – duszkiem, całymi setkami i bez zagrychy.
Na pufie jubilerowej rozwalił się bezwstydnie ktoś trzeci, a mianowicie niesamowitych rozmiarów czarny kocur z kieliszkiem wódki w jednej łapie i z widelcem, na który wbił marynowany grzyb, w drugiej.
Behemot ukroił sobie kawałek ananasa, posolił go, popieprzył, zjadł, a potem tak brawurowo chlupnął drugą setkę spirytusu, że wszyscy zaczęli mu bić brawo…
Nieszczęście nie polegało na tym, że były one (słowa) obraźliwie, ale na tym, że zawierały prawdę.
- Spodnie byś lepiej włożył, sukinsynu. - powiedziała, nieco udobruchana, Małgorzata.
Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty!
No więc...kim jesteś ty?
- Tej siły cząstką drobną,
co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro.
Błagam pana, niech pan uwierzy chociaż w to, że istnieje diabeł. O nic więcej nie proszę. Niech mi pan wierzy, że na to istnieje siódmy dowód, nie do obalenia, i dowód ten niebawem zostanie panu przedstawiony
Musiała albo zapomnieć o nim, albo umrzeć sama. Przecież tak nie sposób żyć! Tak nie można! Zapomnieć o nim, za wszelką cenę zapomnieć! Ale nieszczęście na tym właśnie polega, że zapomnieć o nim nie umie.
Ach, messer, moja żona, gdybym ją tylko miał, dwadzieścia razy mogłaby zostać wdową! Ale, na szczęście, messer, nie mam żony i, mówiąc szczerze, szczęśliwy jestem, że jej nie mam. Ach, messer, któż by zamienił kawalerską wolność na nieznośne jarzmo!...
Ludzie są tylko ludźmi. Lubią pieniądze, ale przecież tak było zawsze...Ludzkość lubi pieniądze, z czegokolwiek byłyby zrobione, czy ze skóry, czy z papieru, z brązu czy złota. Prawda, są lekkomyślni...No, cóż...I miłosierdzie zapuka niekiedy do ich serc...Ludzie jak ludzie...W zasadzie są, jacy byli, tylko problem mieszkaniowy ma na nich zgubny wpływ...
W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei Poncjusz Piłat.
Nikomu nie przeszkadzam, nikogo nie ruszam, reperuję prymus. Poza tym uważam za swój obowiązek uprzedzić, że kot to zwierzę starożytne i nietykalne.