Nas uczono, że rola to jest gorset, który aktor ma na siebie nałożyć. (...) Holoubek wprowadził aktorstwo osobiste, osobowościowe, referował rolę poprzez siebie, wykorzystywał ją do tego, żeby od siebie powiedzieć coś o świecie. To powodowało u widzów wrażenie, że on się zachowuje zupełnie prywatnie.
Na scenie gromada asów i tuzów. W pewnej chwili w głębi (...) wchodzi aktor niepozornej powierzchowności, nie patrzy na nikogo, siada sobie (tam w głębi) i spokojnie zaczyna czytać gazetę. Asy i tuzy nadal perorują, ale już nikt ich nie słucha. Wszyscy wpatrują się zafascynowani w tę zagadkową postać z gazetą. To było wejście prowokacyjnie nijakie (Jedno z najpiękniejszych, jakie widziałem).
To jest zawód, który kieruje się normami etycznymi, przede wszystkim również w zakresie wewnętrznej dyscypliny, szacunku do teatru, nie wolno nie przyjść na przedstawienie, ponieważ jest grupa ludzi, która przyszła mnie oglądać (...) Sam przeżyłem coś takiego, umarła moja matka, a wieczorem grałem farsę "Iwona, księżniczka Burgunda" w Teatrze Powszechnym.
Odczuwam żal, że kończy się coś, co przez całe życie było dla mnie najważniejsze; że powoli odchodzi teatr zespołowy, gdzie grupa ludzi próbowała pod kierownictwem jakiegoś artysty powiedzieć coś od siebie; że teatr, który niósł ze sobą szereg bardzo silnych wartości etycznych, zanika. W tym sensie zanika, że dotyczy coraz mniejszej liczby ludzi, którzy się tym interesują. Tak samo jest z poezją, muzyką poważną.
To, że umiem poskładać trzy fakty do kupy, jeszcze nie znaczy, że jestem intelektualistą.
Nie patrzę na moralność postaci, które gram – patrzę na moralność dzieła, w którym biorę udział.
Życie jest zjawiskiem bardzo serio, więc można je traktować z dystansem, natomiast teatr to z założenia instytucja nie serio, więc trzeba ją traktować potwornie poważnie. Ponieważ jest z założenia grą, to znaczy, że trzeba go traktować z przesadną odpowiedzialnością – co nie znaczy, że bez poczucia humoru, tylko odpowiedzialnie. Tego nas uczyli profesorowie wyrośli w przedwojennej, zelwerowiczowskiej tradycji. Przede wszystkim tego nas uczyli.
Dzisiaj próba kreacji rzeczywistości, a co za tym idzie kreacja aktorska, uchodzi za mało atrakcyjną. Widać to wyraźnie w filmach amerykańskich. Obsadza się ludzi, którzy nie kreują postaci, oni po prostu tacy są, więc pasują do danej roli.
Poezja Herberta odpowiada mojemu osobistemu poglądowi na świat. W szerszej perspektywie ujmuje najistotniejsze sprawy naszej rzeczywistości. Zachwyca mnie w niej brak agresywności, tolerancja wobec różnych sposobów rozumienia świata.
Od strony czysto profesjonalnej, poza jak najwszechstronniejszym opanowaniem warsztatu, obowiązkiem aktora jest wyzbycie się kokieterii, wszelkiej skłonności do ekshibicjonizmu i obrona na scenie każdej postawy ludzkiej.
(…) posługuję się przemianą wyglądu. Nie mówię już o przemianie i charakterystyce wewnętrznej, której szukam zawsze. Próbuję, na przykład szukać: jak człowiek, którego mam grać, chodzi, jak mówi. Próbuję każdemu (na swój użytek, bo widz może nie zauważyć) wynaleźć indywidualny sposób mówienia. Bardzo to lubię.