- A sztuka?
- Jest chorobą.
- Miłość?
- Złudzeniem.
- Religia?
- Wytwornym surogatem wiary.
- Jesteś sceptykiem.
- Nie, sceptycyzm jest początkiem wiary.
- Czymże więc jesteś?
- Określać znaczy ograniczać.
Wiara jest czymś zupełnie odmiennym od wierzeń. Wierzenia to systematyczne i zdecydowanie zbyt poważne przyjmowanie słów nieprzemyślanych przez samego siebie. Słów świętego Pawła, słów Mahometa, słów Marksa, słów Hitlera. Ludzie biorą je zbyt poważnie, i czym się to kończy?
Gdy tysiąc ludzi przez miesiąc wierzy w jakąś zmyśloną opowieść, jest to fake news. Gdy miliard ludzi wierzy w nią przez tysiąc lat, jest to religia – i ten, kto nazywa ją fake newsem, ma tego nie robić, żeby nie ranić uczuć wierzących.
Ludzi cechuje przede wszystkim to, że gotowi są we wszystko uwierzyć. No bo czyż Kościół przetrwałby prawie dwa tysiące lat, gdyby nie powszechna łatwowierność?
Chrześcijaństwo tak samo jak islam uczy dzieci, że wiara bez wątpliwości jest cnotą – jeśli w coś wierzysz, nie musisz tego dowodzić. Kiedy człowiek stwierdza, że coś stanowi element jego przekonań religijnych, pozostali członkowie społeczeństwa na mocy niepisanego prawa zobligowani są do „respektowania” jego przekonań; respektowania przynajmniej do czasu, póki ich manifestacją nie stanie się kolejna potworna masakra na skalę zamachów na WTC, londyńskie metro czy madrycki dworzec. Wtedy słyszymy gromki chór wypierających się rozmaitych duchownych i „przywódców społeczności”, którzy zgodnie tłumaczą nam, że to ekstremizm, błędy i wypaczenia „prawdziwej” wiary. Jak jednak możemy mówić o wypaczeniach – jeżeli nie istnieją obiektywne kryteria (a tak jest w wypadku religii), nie ma też wypaczeń.
Że wiara czasem uszczęśliwia, że szczęśliwość z pewnej idee fixe nie czyni jeszcze prawdziwej idei, że wiara gór nie przenosi, lecz owszem góry osadza tam, gdzie żadnych nie ma: o tym poucza nas przelotne przejście się przez dom wariatów.