Wystarczało być kimś dla bandy na wpół zidiociałych obdartusów duchowych, zresztą dobrze ubranych i odżywionych i mieć trochę po warszawsku "forsy"
- to było szczytem marzeń obiecujących młodzieńców - w tych najparszywszych, przedkatastrofalnych czasach.
Po przyjeździe do Etiopii nie przeżyłem żadnego szoku kulturowego. Zupełnie inaczej było po powrocie tutaj. Zacząłem zadawać sobie podstawowe pytania dotyczące życia w Pierwszym Świecie przeciwstawionym Trzeciemu. Ludzie, których zostawiłem za sobą mieli w sobie tak silnego ducha, że do dziś nie mogę ich zapomnieć, podczas gdy ja wróciłem do tego tłustego, zepsutego dzieciaka Zachodu i wszystko mi się pomieszało. Nasze miasta jawiły mi się niczym obraz ziemi jałowej. Choć nie żyjemy w biedzie, zacząłem dostrzegać w nas duchowych biedaków.