Uwłaczającą łatkę eskapizmu przypięto gatunkowi fantasy niemal od jego zarania. Łatka trzyma się mocno, walczyć z tym to jakby – jak ujął to kiedyś jeden z moich uniwersyteckich kolegów – kopać się z koniem. (...) Zaś Tolkien, mistrz obrazowych parabol, ujął to tak: jeśli nawet ucieczka, to nie w sensie dezercji od rzeczywistości, lecz ucieczka z ciemnego lochu braku wyobraźni.
Niechętni gatunkowi fantasy irracjonalnie otóż mniemają, że opowieści o smokach, elfach i czarodziejach to bajki, a bajki - ipso facto - są wszak adresowane do niemądrych dzieci. Trzeba zatem być fantasy programowo niechętnym, bo kto jest chętny, ten jest niemądry, infantylny lub zdziecinniały. Inni z kolei mają fantasy za złe odwracanie się od "rzeczywistości" i "spraw ważnych" - zapominając, co kiedyś powiedział Jonathan Carroll - że nie ma innej literatury` jak fantastyczna, że - parafrazując - nie ma absolutnie żadnej różnicy pomiędzy fantastyką historii Anny Kareniny a fantastyką historii wiedźmina.
Są młodzi ludzie, którzy dostrzegają ponadczasową wartość formy, a więc i jej ciężar gatunkowy. Trzeba być naprawdę bardzo cynicznym i głupim, a dodatkowo głuchym, by nie docenić piosenek Marka Grechuty, mimo że są one dalekie od rewolucyjnej formuły rocka.