Boleść bowiem najdotkliwsza się staje, gdy staramy się hamować jej wybuchy, ukrywane zaś łzy stokroć bardziej są gorzkie od tych, które wylewamy otwarcie.
Każdy dzień ma swoje wielkie zmartwienie lub drobne zgryzoty. Wczoraj drżałeś o zdrowie drogiej ci osoby, dziś – boisz się o własne; jutro będzie cię trapiła troska o pieniądze, pojutrze złośliwość oszczercy, innego jeszcze dnia – nieszczęście przyjaciela, a kiedy indziej znów brzydka pogoda, coś, co się stłukło lub zgubiło, albo też jakaś rozrywka, po której dolega ci sumienie i ból krzyża; innym razem będzie cię trapił bieg spraw publicznych. Nie licząc już cierpień miłosnych. I tak ciągle; jedna chmura się rozprasza, tworzy się druga. Na sto dni znajdzie się ledwie jeden dzień niezmąconej radości i pełnego słońca. A przecież należysz do małej garstki szczęśliwych! Innych otacza nieprzerwana noc.
Jest to właściwe cierpieniu, że odsłania ono dziecinne strony człowieka.
Na pewnym szczeblu nędzy człowiek w swym odrętwieniu nie złorzeczy już złu i nie dziękuje za dobroć.
Kto widział tylko nędzę mężczyzny, ten nic nie widział – musi zobaczyć nędzę kobiety. Kto widział tylko nędzę kobiety, ten nic nie widział – musi zobaczyć nędzę dziecka.
Kiedy wyszedł z wstrętnego miejsca zwanego kaźnią, biskup zadał taki ból jego duszy, jaki zbyt gwałtowne światło zadaje oczom przywykłym do ciemności.
Bieda, jeśli nie wypaczy młodości, działa na nią wspaniale, bo kieruje całą siłę woli ku wysiłkowi, a całą duszę ku szczytnym pragnieniom. Bieda szybko obnaża materialną stronę życia i wykazuje jej ohydę; stąd niewysłowione wzloty ku życiu idealnemu.