Przeprosiłem, że jestem bardzo zapracowany i nie mogę zająć się oprowadzeniem gościa. Ale dałem mu na cały dzień do dyspozycji budkę góralską z koniem i przewodnika, aby sobie jeździł i chodził, gdzie zechce. Nazajutrz zaprosiłem go na obiad, gdzie moja matka i siostra codziennie jadały wraz ze mną i naszymi oficjalistami. A był to właśnie dzień postny. Więc zjedliśmy jakąś zupkę, potem kaszkę i coś jeszcze. Cóż, kiedy kuzyn oświadczył mi nazajutrz, że musi nagle wyjechać «w pilnym interesie»! Widocznie kaszka kuzynowi nie smakowała, a furka zanadto trzęsła.
Nie każden, bowiem miał szczęście wyrobić sobie sąd swobodny jak nam to Matka wyrobiła, zapewniając nam wykształcenie i wychowanie z dala od buta pruskiego i knuta rosyjskiego…
Na potrzeby moje osobiste nigdym z Kórnika centa nie wziął. Na zbytki żadne nigdy sobie nie pozwalałem. Odmawiałem sobie wszystkiego, co mi się nie wydawało wprost niezbędnem. Ale gdzie sądziłem, że sprawa tego wymaga, wysiłków nie szczędziłem. Jedno miałem pragnienie gorące, by wysiłki były skuteczne, a pomoc dana zmarnowaną nie została. Dał Bóg czasem, że się powiodło skutecznie usłużyć, dopuścił, żem czasem zaufał gdzie nie trzeba było i zawiódł się, powodując tem dotkliwe uszczuplenie powierzonego mi dobra. Jak mnie to martwi, jak gryzie, tego nie jestem w stanie wypowiedzieć. Nie chodzi tu o mnie, boć chyba wiesz, że mnie niewiele potrzeba, ale o krzywdę wyrządzoną sprawie publicznej, której służy i służyć ma wszystko czem rozporządzam.
Majątku, jaki mi Bóg w ręce oddał nigdy nie uważałem za własność moją, lecz za własność Polski, w czasowem mojem posiadaniu, własność, z której mi uronić niczego nie wolno, która Ojczyźnie jedynie, a nie mnie służyć ma.
Dziś najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Nie mam już nic.