Udaję się w poszukiwaniu wielkiego być może. Spuście kurtynę, farsa skończona.
Obecnie wszystkie nauki ożyły i wróciły do czci, języki zmartwychwstały: grecki, bez którego wstydem jest, aby ktoś mógł się mienić uczonym, hebrajski, chaldejski, łaciński. Kwitnie sztuka drukarska, tak wyborna, tak udoskonalona, którą wynaleziono swego czasu z natchnienia bożego, tak jak broń palną z podszeptu szatana. Świat jest pełen ludzi uczonych, najwspanialszych księgarni, najświatlejszych nauczycieli i sądzę, że ani za czasów Platona, ani Cycerona nie było takich ułatwień w nauce jak obecnie.
Nie posiadam nic cennego. Zostawiam wiele długów. Resztę zapisuję biednym.
Kiedy piję – myślę. Kiedy myślę – piję.
Jedynym lekarstwem przeciw niepohamowanemu gadulstwu żony jest głuchota męża.
Zawsze bowiem dążymy do rzeczy zabronionych i pragniemy tego, czego nam odmówiono.
(...) z wielką gwałtownością rozprężając ramiona, zaczął ją obracać, kręcić, wywijać, nachylać, wyrtać, przewyrtać, kiwać, huśtać, hojdać, wiercić, kołować, wirować, zataczać, wytrząsać, potrząsać, przetrząsać, klepać, szturchać, podbijać, podrzucać, mordować, głaskać, klaskać, tulać, nosić, podnosić, unosić, przenosić, tarmosić, miętosić, deptać, chleptać, kołysać, potrącać, obchodzić, obtańczać, obniańczać, hodować, całować, klepać, szturchać...
Tak pośniadwszy należycie, szedł do kościoła, gdzie za nimi nieśli w dużym koszyku srogi brewiarz, pięknie oprawny, ważący – tak dla swej tłustości, jak dla zamków i pergaminów – mniej więcej jedenaście pudów i sześć funtów. Tam słuchał dwudziestu sześciu do trzydziestu mszy: przez ten czas przebywał jego kapelan opatulony jak dudek i z oddechem zionącym bardzo przyjemnie, a to dzięki obfitemu przepłukaniu gęby sokiem winnym. Z tym mamrotał swoje pacierze i różańce, a tak uważnie je przebierał, że ani ziarenko nie upadło na ziemię. Gdy wychodził z kościoła, przywożono mu, na wózku zaprzężonym w woły, jeszcze kupę różańców świętego Klaudiusza, każdy wielkości dobrej czaszki ludzkiej; za czym, przechadzając się po krużgankach i ogrodach klasztornych, odmawiał ich tyle, że zapędziłby w kąt szesnastu pustelników.
Racja ostateczna tego jest, iż oni pożywają łajno całego świata, tj. grzechy i jako takich zećpiłajnów wypędza się ich do nor, to znaczy do opactw i klasztorów, które są oddzielone od politycznej kompanii (...). Mamroczą wielką moc litanii i psalmów, których w ząb nie rozumieją. Klepią swoje ojczenaszki, gęsto szpikowane zdrowaśkami, nie myśląc ani nie słysząc, co mówią. Owo, co nazywam kpinkami z Pana Boga, a nie modlitwą.
Nigdy nie stosuję się do godzin; godziny są zrobione dla człowieka, a nie człowiek dla godzin.
(Gargantua) chował się przed deszczem pod rynnę, kuł żelazo, kiedy wystygło, myślał o niebieskich migdałach, łowił ryby przed niewodem, mówił hop, zanim przeskoczył, mur przebijał głową, drapał się, gdzie go nie swędziało, budował domy na piasku, zaglądał w kuchni do garnków, łaskotał się, aby się pobudzić do śmiechu, podkuwał żabom nogi, sypał wróblom soli na pośladek, opasywał się siekierką, podpierał się workiem, studnie stawiał na piecu, wodę czerpał przetakiem, ryby łowił widłami, sarny strzelał makiem, psuł papier, bazgrał po pergaminie, rachował się bez gospodarza, chwytał dwie sroki za ogon, szukał wiatru po świecie, darowanemu koniowi zaglądał w zęby, pierdział wyżej niż dziura w zadku. Czekał aż mu pieczone gołąbki wpadną same do gąbki, troskał się o zeszłoroczny śnieg, szukał dziur na całym.
Czyń, coć się podoba.
Apetyt przychodzi w miarę jedzenia.