Zobacz listę dziennikarzy
Prawa tych despotów oferują ci tylko jeden przywilej: możesz się im przeciwstawić walcząc i umierając. Prawa ludzi inteligentnych natomiast nie dają ci żadnego wyjścia, ponieważ zostaniesz przekonany, że ich przestrzeganie jest rzeczą szlachetną. W jakimkolwiek systemie się znajdziesz, nie będziesz mógł buntować się przeciwko prawu, wedle którego zwycięzca jest zawsze silniejszy, bardziej bezwzględny, mniej szlachetny.
Mężczyzna nie bywa w ciąży, więc - no właśnie, powiedz mi: to jest jego przewaga czy ograniczenie? Jeszcze do wczoraj wydawało mi się, że jest to przewaga, ba, wręcz przywilej. Dziś wydaje mi się ograniczeniem, ba, wręcz ubóstwem.
Jestem kobietą, która postanowiła żyć sama. Twój ojciec nie mieszka ze mną. I nie cierpię z tego powodu, chociaż czasem mój wzrok zatrzymuje się na drzwiach, przez które on wyszedł tym swoim zdecydowanym krokiem, a ja go nawet nie zatrzymałam, jakbyśmy nie mieli sobie już nic do powiedzenia.
Narody nie mogą wyzbyć się własnych języków, własnej przeszłości, własnej dumy, własnych praw, własnych obyczajów, własnej Ojczyzny po to, by stać się umocnieniami w murze jakiejś Nadojczyzny. Jakiegoś Nadnarodu, jakiegoś Nadpańśtwa, w którym mówi się co najmniej czterdziestoma językami, ale liczą się tylko francuski, niemiecki i arabski. Prędzej czy później ci, którzy nie mogą ścierpieć francuskiego, niemieckiego i arabskiego, zbuntują się. Dowodzi tego fakt, że w wyborach europejskich wiele narodów praktycznie nie głosowało...
Proszę mnie zrozumieć, nigdy nie przestanę powtarzać, że demokracji nie można podarować jak tabliczki czekolady. Demokrację trzeba sobie wywalczyć. A żeby ją sobie wywalczyć trzeba jej pragnąć. A żeby jej pragnąć trzeba wiedzieć czym jest. Irakijczycy nie wiedzą. A jeszcze mniej ją rozumieją. I w konsekwencji jej nie pragną. Nie tyle dlatego, że po dwudziestu czterech latach krwawej dyktatury są ignorantami, ale dlatego, że są muzułmanami tłamszonymi przez teokrację, nie potrafią stać się kowalami własnego losu. Teokracja nie uczy rozumować, wybierać, decydować o własnym losie. Uczy poddawać się, służyć i być posłusznym Bogu, który jest władcą absolutnym, panem, który kontroluje każdą chwilę i każdą dziedzinę twojego życia, jest gorszym tyranem niż Saddam Hussein. Być może za sto lat lub dwieście wszystko ulegnie zmianie. Dzisiaj świat szybko się przeobraża. Ale teraz rzeczywistość jest jaka jest i nie zgadzać się z tym to czysta demagogia.
Pierwszym obowiązkiem dziennikarza jest nie nudzić. Drugim: nie bać się. Trzecim: niczego nie wyrzucać.
Zrozumiałam, że w zawodowym pisaniu nie ma nauk ani rad, trzeba pisać samemu, nikogo nie naśladując, czerpiąc odkrycia z własnych błędów i własnego trudu, który jest najbardziej samotnym trudem na świecie.
Nie jestem jakąś Joanną d'Arc czy Achillesem, jak się niektórym wydaje. Jestem tylko osobą, która ma odwagę mówić to, co myśli, robić to, co według niej należy robić, żyć tak, jak chce: bez strachu. A raczej próbując nie dać się strachowi. Jestem też osobą bardzo poważną, bardzo zdyscyplinowaną i...bardzo twardą. (Twardą uczyniło mnie zdyscyplinowanie, w połączeniu z wielkim cierpieniem i bólem). Ale niczym więcej.
Tym razem nie odwołuję się do wściekłości, do dumy, do żarliwości. Odwołuję się do Rozumu. I wraz z Mistrzem Cecco, który ponownie wchodzi na stos zapalony przez niedostatek rozsądku, powiadam ci: trzeba odnaleźć Siłę Rozumu
(...) my, którzy przyjeżdżamy z Europy i zatrzymujemy się w Nowym Jorku, nie myślimy nigdy, że Ameryka jest pusta, pusta na przynajmniej jednej trzeciej swojej powierzchni, niezamieszkana. I pogrążona w niekończącej się straszliwej ciszy.
Pisarze, dziennikarze nie są od tego, żeby ich kochano, żeby im schlebiano, nadskakiwano. Ich zadanie nie polega na tym, żeby opowiadać to, co jest piękne, dobre i okej. Zadaniem pisarza, dziennikarza jest demaskowanie tego, co jest złe, tego, co nie działa; za wszelką cenę, która obejmuje także bycie znienawidzonym.
Są dwa rodzaje niedożywienia: jedno dotyczy ciała, jest wynikiem braku jadła, a drugie dotyczy duszy i jest wynikiem braku wiedzy.
Kto przegrywa wybory, ten rządzi, a kto je wygrywa, niech stuli dziób.
Upadniemy pod wszelkimi względami, moi drodzy. Ponieważ umrze nasza cywilizacja i obudzimy się z minaretami zamiast wież kościelnych, w burkach zamiast minispódniczek, z wielbłądzim mlekiem zamiast drinka.
Miłości nie mierzy się w momencie, kiedy dwoje ludzi się kocha, ale potem. Kiedy chciałabyś z powrotem swoją samotność, ale z miłości akceptujesz fakt, że nie jesteś sama.
Nigdy nie mogłam zrozumieć, skąd w niej się bierze taki śmiech, dziś myślę, że z płaczu, bo dużo płakała. Tylko ten, kto kiedyś dużo płakał, potrafi docenić życie w jego pięknie i śmiać się serdecznie. Płakać jest łatwo. Śmiać się trudno.
Nienawidzę śmierci. Przeraża mnie bardziej od cierpienia, od perfidii, od głupoty, od wszystkich innych rzeczy, które niszczą cud i radość przyjścia na ten świat. Brzydzi mnie patrzenie na nią, dotykanie jej, wąchanie. Nie rozumiem śmierci. Chcę powiedzieć: nie potrafię się pogodzić z jej nieuniknionośnią, z jej prawomocnością, z jej logiką. Nie umiem strawić faktu, że aby żyć, trzeba umrzeć, że życie i śmierć to dwa wymiary tej samej rzeczywistości, wzajemnie sobie niezbędne, wzajemnie z siebie wynikające. Nie mogę się nagiąć do myśli, że Życie to podróż do Śmierci, a narodziny są wyrokiem śmierci. A jednak akceptuję to. Chylę czoło przed jej nieograniczoną władzą i ogarnięta chorobliwą ciekawością studiuję ją, analizuję, nakłuwam. Odczuwając ponury szacunek, przymilam się do niej, wzywam ją, opiewam, a w chwilach zbyt wielkiego cierpienia nawet wzywam. Proszę ją o uwolnienie od męki egzystencji, proszę o największy ze wszystkich darów, panaceum na wszelkie choroby. Pomiędzy mną a Śmiercią istnieje dwuznaczna i posępna więź. Dwuznaczne i posępne porozumienie.
Nie kocham pieniędzy. Chcę ich, tak, ponieważ mi służą albo mi się należą. Opłacają moją pracę, mój trud, dają trochę wytchnienia w moim niełatwym życiu. Ale żywię do nich przemożną niechęć, rodzaj goryczy albo żalu. I nie rozumiem tych, którzy wyznają kult pieniądza, którzy nigdy nie są go syci, którzy dotykając go, radują się jak skąpiec Moliera. A jeszcze mnie rozumiem tych, którzy oceniają cudze zasługi po pieniądzach i którzy nie przyznają, że pieniądz jest przyczyną całego zła, źródłem niemal wszystkich nieszczęść.
Wspólne mieszkanie z mężczyzną, najukochańszym, najlepszym, jest nieznośnym cierpieniem dla nowoczesnej kobiety, czyli kobiety, która nie jest niewolnicą czy, jak to się dziś mówi, kobietą uprzedmiotowioną.
...świat się zmienia i pozostaje taki sam.