Dobry gust, wrażliwość na piękno, na kunszt i artyzm - są rzadkością. Człowiek przeciętny wybierze kicz, który przyciągnie go większą jaskrawością, dosłownością, łatwością, sentymentalizmem. Świat spłaszczył się i uzwyczajnił.
Zawsze miałem jedną filozofię - mieć jak najwięcej książek
Przesyłam panu 25 ochotników do pracy przy budowie drogi. Proszę o zwrot powrozów.
Nie przewiduję przejścia na emeryturę z bardzo prostego powodu. W tym fachu nie ma czegoś takiego. Reporterka to mój sposób na życie. Więcej, to rodzaj widzenia świata, a tego sposobu postrzegania nie zamieniłbym na żaden inny.
Porządkowanie biurka. Głównie polega to na zdejmowaniu leżących na nim stosów książek i papierów i układaniu ich na podłodze. Biurko wygląda teraz jak wyniosła drewniana twierdza oblegana przez kolumny książek, które na podłodze czekają momentu, żeby ponownie wedrzeć się na szczyt
Rozwój to zdradliwa rzeka, o czym przekona się każdy, kto wstąpi w jej nurt. Na powierzchni woda płynie gładko i wartko, ale wystarczy, żeby sternik ruszył swoją łodzią beztrosko i z nadmierną pewnością siebie, a nawet zobaczy, ile w tej rzece groźnych wirów i rozległych mielizn.
Warunkiem ujarzmienia jakiejś społeczności, warunkiem zasadniczym jest zepchnięcie jej na niski poziom egzystencji. Dlatego obniżanie tego poziomu (tj. ogólna degradacja życia, spadek jego jakości, zmniejszenie wygody, a zwiększenie zagrożenia) nie jest czymś niepojętym lub absurdalnym, nie wynika z błędów lub tzw. woluntaryzmu, lecz jest następstwem polityki tych, którzy chcą umocnić swoje panowanie. Wiedzą oni, że człowiek osłabiony, człowiek wyczerpany walką z tysiącem przeciwieństw, żyjący w świecie nigdy-nie-zaspokojonych-potrzeb i nigdy-nie-spełnionych-pragnień jest łatwym obiektem manipulacji i podporządkowania. Bowiem walka o przetrwanie to przede wszystkim zajęcie szalenie czasochłonne, absorbujące, wyczerpujące. Stwórzcie ludziom takie anty-warunki, a macie zapewnioną władzę na sto lat.
Łatwość, z jaką można manipulować umysłem ludzkim, wynika z samej natury człowieka. Jest on bardziej odbiorcą niż poszukiwaczem, chętnie (z powodu lenistwa, bierności i braku wyobraźni) zadowoli się pierwszą z brzegu informacją lub opinią, a ta im bardziej będzie uproszczona, ubarwiona i bzdurna - tym lepiej. Bzdura ma coś z konwencji bajki (i często - kiczu), przemawia więc łatwo do wyobraźni potocznej.
Są ludzie, którzy traktując prawdę jako najwyższą wartość samą w sobie, nic zastanawiają się, czy jest ona dostatecznie atrakcyjna, aby pozyskać tzw. człowieka z ulicy, który bardziej pragnie coś przeżyć, niż racjonalnie zgłębić. Prawda może być tak oczywista, że nie wzbudzi zacnego zainteresowania., może też być zwyczajnie nudna. Tymczasem w bzdurze (dobrze podanej) jest często jakaś fantastyczność, jakaś zwracająca uwagę, intrygująca deformacja, zaklęcie, baśń.
Są dwa rodzaje ubóstwa: ubóstwo materialne i ubóstwo potrzeb. Oba są wygodne dla władzy. W pierwszym przypadku – ponieważ bieda osłabia i przygniata człowieka, czyni go bardziej uległym, pogłębia jego poczucie niższości; w drugim, ponieważ ktoś, czyje potrzeby są ubogie, nawet nie wie, że istnieją rzeczy których mógłby domagać się, zabiegać o nie i walczyć.
Tepotzotlan, Monte Alban, Machu-Picchu - religia Indian, a religia katolicka. Ich religia wymagała otwartej przestrzeni, monumentalnej i scenerii. Nasza religia - to zgęszczenie, ścieśnienie, to tłum zbity, spocony, napięty, ich religia - to człowiek w wielkim krajobrazie, TO NIEBO rozpięte, to ziemia, i gwiazdy. W takiej przestrzeni tłum zanikał, wtapiał się w pejzaż uniwersalny, w tym gigantycznym krajobrazie tłum nie mógł unicestwić jednostki, człowiek mógł być sam na sam
z Bogiem, czuć się wolny, złączony z nadziemską wielkością. Ich architektura sakralna sprowadza się do najprostszej geometrii. Żadne detale nie rozpraszają uwagi. U nas - tłok i ciasnota, tam – swoboda i nieskończoność, u nas - mur ograniczający, tam - pejzaż nie ograniczony.
Szereg konfliktów ideologicznych pochodzi stąd, że ideologia zmieniając swoje położenie geograficzne zabarwia się inną kulturą, niekiedy zmienia nawet swój sens pierwotny. Każde środowisko kulturowe opatruje tę samą ideologię innym odcieniem, coś jej dodaje i czegoś ujmuje, wędrówka idei jest procesem czynnym, u kresu tej wędrówki idea może wystąpić w najbardziej zaskakująco odmiennym wcieleniu.
Cośmy myśmy dali światu? Daliśmy poezję, miniatury i dywan Same bezużyteczne rzeczy. Ozdobiliśmy świat bezużytecznością
Obraz wojny jest przesycony atmosferą siły, siły fizycznej, materialnej, chrzęszczącej, dymiącej, co chwila wybuchającej, bez przerwy kogoś atakującej, wyrażanej brutalnie w każdym geście, w każdym uderzeniu buta o bruk, kolby o czaszkę. (...)
Długo myślałem, że jest to świat jedyny, że tak on wygląda, że tak wygląda życie. To zrozumiałe: lata wojny były dla mnie okresem dzieciństwa, a potem początków dojrzewania, pierwszego rozumienia, narodzin świadomości. Stąd zdawało mi się, że nie pokój, a wojna jest stanem naturalnym, a nawet jedynym, jedyną formą egzystencji, że tułaczka, głód i strach, naloty i pożary, łapanki i egzekucje, kłamstwo i wrzask, pogarda i nienawiść są naturalnym i odwiecznym porządkiem rzeczy, treścią życia, esencją bytu. Toteż kiedy raptem umilkł huk dział, kiedy przebrzmiał łoskot pękających bomb i nagle nastała cisza, byłem tą ciszą zdumiony, nie wiedziałem co ona oznacza, czym jest. Myślę, że ktoś dorosły, usłyszawszy tę ciszę, mógł powiedzieć: "Koniec piekła. Wreszcie wrócił pokój". Ale ja nie pamiętałem, czym był pokój, byłem na to zbyt mały: kiedy skończyła się wojna, znałem tylko piekło.
W przeciwieństwie do Francuzów Anglicy to sprytni kolonialiści. Ich kolonializm nie jest spowity w obłok frazesów o misji zbawienia i cudzie cywilizacji. Dla nich kolonializm to interes jak każdy inny i tak do niego podchodza.
To w Europie indywidualizm jest wartością cenioną, w Ameryce nawet najbardziej cenioną; w Afryce - indywidualizm jest synonimem nieszczęścia, przekleństwa. Tradycja afrykańska jest kolektywistyczna, bo tylko w zgodnej gromadzie można było stawić czoło piętrzącym się tu nieustannie przeciwnościom natury. A jednym z warunków przetrwania gromady jest właśnie dzielenie się najmniejszą drobiną tego, co posiadam. Kiedyś otoczyła mnie tu gromada dzieci. Miałem jeden cukierek, który położyłem na dłoni. Dzieci stały nieruchomo, wpatrzone. Wreszcie najstarsza dziewczynka wzięła cukierek, ostrożnie rozgryzła go i sprawiedliwie rozdała wszystkim po kawałku.
Najważniejsze jest jednak może to, że zło nie wykryte nie jest złem, a więc i nie budzi poczucia winy. Mogę oszukiwać z czystym sumieniem tak długo, dopóki ktoś nie zorientuje się, że jest przeze mnie oszukiwany i nie wskaże na mnie palcem. Tradycja chrześcijańska uwewnętrznia winę: duszę mamy obolałą, sumienie męczy nas, dręczą zgryzoty. To jest ten stan, w którym odczuwamy ciężar grzechu, jego męczącą natrętność, jego palącą obecność. Inaczej w społeczeństwach, w których jednostka istnieje nie sama dla siebie, ale tylko jako element zbiorowości. Zbiorowość zdejmuje z nas prywatną odpowiedzialność, nie ma więc winy indywidualnej, a tym samym i poczucia grzechu. Odczuwanie grzechu dzieje się w czasie: zrobiłem coś złego, czuję, że popełniłem grzech, to mnie dręczy i teraz szukam sposobu, aby się oczyścić, procesem, wymaga czasu. Otóż w afrykańskim rozumieniu tego problemu, takiego czasu nie ma, w afrykańskim czasie nie ma dla grzechu miejsca. Bo albo nie popełniam nic złego, skoro nie jest to wykryte, albo też, kiedy zło zostaje ujawnione, jest ono w tym samym momencie, natychmiast, ukarane i tym samym - unicestwione. Wina i kara idą tu bowiem w parze, tworzą nierozerwalne iunctim nie zostawiając między sobą wolnego pola, żadnej przestrzeni. W tradycji afrykańskiej nie ma miejsca na rozterki i dramat Raskolnikowa.
Ci, którzy piszą o Europie, mają wygodne życie. Pisarz może na przykład zatrzymać się we Florencji (albo umieścić tam swojego bohatera). I już - resztę za niego wykonuje historia. Nie kończących się tematów dostarczają mu bowiem dzieła starych architektów, którzy wznieśli florentyńskie kościoły, rzeźbiarzy - autorów niezwykłych posągów, bogatych mieszczan, których stać było na zdobne, renesansowe kamienice. To wszystko można opisać nie ruszając się z jednego miejsca albo robiąc krótki spacer po mieście. „Stanąłem na Piazza del Duomo” - pisze autor, który znalazł się we Florencji. I dalej może nastąpić wielostronicowy opis tego bogactwa rzeczy, dzieł, cudów sztuki, wytworów ludzkiego geniuszu i smaku, które zewsząd go otaczają, które wszędzie widzi, w których jest zanurzony. „A teraz idę przez Il Corso i Borgo degli Albizi w stronę Muzeum Michała Anioła, żeby koniecznie zobaczyć płaskorzeźbę Madonny della Scala” - pisze nasz autor. Jakże mu dobrze! Wystarczy, że idzie i patrzy. Świat, który go otacza, sam podsuwa mu się pod pióro. Można stworzyć cały rozdział o tym krótkim spacerze. Taka tu różnorodność wszystkiego, taka obfitość, takie nieprzebranie! Weźmy Balzaca. Weźmy Prousta. Strona po stronie ciągną się wykazy, ewidencje, katalogi rzeczy i przedmiotów wymyślonych i zrobionych przez tysiące meblarzy, snycerzy, foluszników i kamieniarzy, przez niezliczone sprawne, wrażliwe i pieczołowite ręce, które zbudowały w Europie miasta i ich ulice, wzniosły domy i wyposażyły ich wnętrza.
Wczoraj o świcie (który nie jest tu nigdy blady, lecz od razu purpurowy, kolorowy, ognisty) rozległ się na ulicy dźwięk małego dzwonka. Z początku odległy i przytłumiony, przybliżał się coraz bardziej, aż stał się wyrazisty, silny i wysoki. Wyjrzałem przez okno. W perspektywie wąskiej uliczki zobaczyłem Araba - sprzedawcę gorącej kawy. Na głowie miał haftowany czepek muzułmanina, z ramion zwisała mu luźno biała galabija. W jednej ręce niósł stożkowate, metalowe naczynie z dzióbkiem, w drugiej koszyk pełen porcelanowych filiżanek.
Picie porannej kawy jest tu odwiecznym rytuałem, od którego - razem z modlitwą - muzułmanie zaczynają dzień. Dzwonek sprzedawcy kawy, który ulica po ulicy o świcie obchodził swój rewir, był ich tradycyjnym budzikiem. Na głos tej pobudki zrywali się i wychodzili przed domy, czekać, aż pojawi się ów człowiek roznoszący świeżą, aromatyczną, mocną kawę. Picie porannej kawy to moment wymiany powitań i pozdrowień. Chwila wzajemnych zapewnień, że noc minęła szczęśliwie, i wyrażenie wiary, że zapowiada się - jeżeli Allah pozwoli! - dobry dzień.