Poeta śpi jak dziecko. Skulony. Grzeczny. Niczym młody chłopak, ale zmarszczki pod oczami wyraźnieją mu w tym bezlitosnym świetle, jakby płakał tej nocy a nie tańczył...
Nie gniewaj się – mówię z wysiłkiem. – Nie gniewaj się za to, co ci wtedy powiedziałam… To było we mnie, nie w tobie. To całe świństwo, wiesz… Ta złość, ta pycha, ta samotność… To było we mnie, ja byłam chora czy coś…
Włóczę się po wąskich uliczkach. Stare domy walą się na mnie. Podlegają opiece konserwatora. Ja – nie. Nie podlegam już niczyjej opiece.
Pośród doskonałego porządku dzisiejszego poranka czuję się nieprzyzwoicie samotna z tym moim pytaniem: Po co żyłam?