[...] trudno jest przyznać, że małżeństwo może dobiegać końca, gdy miłość jeszcze nie wygasła.
Wiem, że moje życie jako całość nie jest idealne, ale w końcu zaczynam doceniać wszystkie jego elementy, które takie są. Jest ich tak wiele.
Nareszcie mniej smucę się naszym losem. Przestałam skupiać się na tym, czego nigdy nie będziemy mieć, a zaczęłam dostrzegać to, co mamy albo mieć możemy. Ból wciąż mi towarzyszy, ale już dawno nie czułam się taka szczęśliwa.
Martwiłem się o wiele rzeczy, odkąd wzięliśmy ślub, ale chyba aż do tamtej chwili nie martwiłem się o nas. Przez lata walczyłem, by być dla Ciebie źródłem siły, ale wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że może już nim nie jestem. Zatem co, jeśli po części jestem tym, co przynosi Ci ból?
Ale proszę, nawet wtedy, gdy bywam sfrustrowany, pamiętaj, że jestem tylko człowiekiem. I chociaż obiecałem być dla Ciebie opoką, gdy tylko będziesz jej potrzebowała, jestem pewien, że czasami będę Cię zawodził. Moim jedynym celem w życiu jest uszczęśliwianie Ciebie, a zdarza mi się czuć, że już nie jestem do tego zdolny. Czasami po prostu rezygnuję. Mimo to modlę się, byś Ty też ze mnie nie zrezygnowała.
Nie ożeniłem się z Tobą, licząc na same dobre chwile. Nie ożeniłem się z Tobą tylko dlatego, że między nami jest taka niesamowita chemia. Byłbym głupi, gdybym myślał, że przeciwności ominą nasze małżeństwo. Więc chociaż ten rok był naszym najcięższym rokiem, jednego jestem absolutnie pewien: w tym roku kocham Cię bardziej niż we wszystkich poprzednich latach.
W rzeczywistości zastanawiałem się, czy będziesz mnie dalej kochać, jeśli nie zostanę tym, kim chcesz, żebym był.
Nie porównujesz naszych trudów z ich sukcesem, a ja kocham w Tobie tę siłę.
Wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że może będziemy musieli się rozwieść. Nie pomyślałem o tym dlatego, że nie byłem z Tobą szczęśliwy. Pomyślałem o tym, bo czułem, że ja Cię już nie uszczęśliwiam. Czułem, że moja obecność ciągnie Cię w dół, sprawia, że coraz bardziej i bardziej zatapiasz się w sobie.
Kiedy zdobywam się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy, widzę w nich spokój. Nawet po ostrych słowach, które właśnie wydobyły się z moich ust, jemu jakoś udaje się patrzeć na mnie tak, jakby nie nienawidził mnie z całego serca.
Moglibyśmy porozmawiać o polityce i religii, ale może lepiej poczekać z tym do czasu, aż się w sobie zakochamy.
Już z nas nie rezygnuje. Znowu się stara. Wciąż wierzy, że nasze małżeństwo może stać się takie jak kiedyś. Żal mi go. Bo co, jeśli się myli?
Po co walczyć o coś, co prawdopodobnie nigdy nie będzie lepsze? Jak długo można trzymać się pięknej przeszłości, by usprawiedliwić teraźniejszość, w której żadne z nas nie jest szczęśliwe?
Jesteś przy mnie, ale jakby cię nie było. Nie wiem, dokąd odeszłaś ani kiedy to się stało, nie mam pojęcia, jak sprowadzić cię z powrotem. Jestem taki samotny. Mieszkamy razem. Jemy razem. Śpimy razem. Ale nigdy w życiu nie czułem się taki samotny.
Jeśli oświetlisz tylko swoje wady, cały twój ideał zostanie przyćmiony.
To nie ona złożyła mi obietnicę. Nie jest mi winna wierności, a ja nie jestem nic winna jej. Jestem w tej sytuacji zła tylko na jedną osobę i jest nią mój mąż.
Tylko to sprawia, że mój ból staje się nieco mniejszy - świadomość, że on też cierpi.
Bo to, co dzieje się teraz... to, że nie potrafię przerwać... że nie chcę przestać go całować... że nie mogę oderwać od niego wzroku... Nie wiem, czy to tylko dodatek do seksu, którego nigdy nie doświadczyłam, czy coś głębszego. Może seks nie jest wcale tym, co najgłębsze. Może istnieje taki rodzaj więzi, o którym nie miałam pojęcia.